Cofnąć już czasu nie mogę ...
Ale gdybym chociaż mogła go zatrzymać...
A ten galopuje w zastraszającym tempie ...
Jeszcze kilka dni i w sobotę minie miesiąc jak tutaj jestem ...
I jak ???
Kiedy ???
Przeraża mnie to coraz bardziej ...
Miniony poniedziałek ...
Nastawiłyśmy z Mamuśką budzik na 6:00 tutejszego czasu... w Polsce była 13:00... Ostatnie pożegnanie Dziadzia ...
Chyba to do mnie nie dociera i jeszcze długo nie dotrze ...
Próbuję sie jakoś pozbierać do kupy, ale to cholernie trudne ...
Wiem jak do dzisiaj tęsknie za pierwszym Dziadziem, który odszedł ponad 12 lat temu ...
Teraz będę tęsknić ze zdwojoną siłą ...
A ból... ból jest przeogromny ...
A ból... ból jest przeogromny ...
Wiem, że daleka droga jeszcze przede mną, ale to już prawie półmetek pierwszego starcia tutaj za oceanem. Jeszcze trochę ponad miesiąc i rezonans ...
Na samą myśl włosy, które usilnie trzymają się na głowie stają mi dęba ...
Co to będzie ...
Wiem jedno nie znalazłam sie tutaj przypadkiem, jestem tutaj po coś !!!
I to wszystko nie może pójść na marne
Żegnając się na lotnisku z moim Papą, z moim Bączkiem , Hubciem i Angeliką, której chciało się zerwać z łóżka przed piata rano, zastanawiałam się ile jeszcze mogę unieść, strach był przeogromny ... Jak to wszystko dalej będzie ... Same na drugim końcu świata, ze znienawidzonym potworem w mojej głowie ...
I w życiu bym nie przypuszczała, że podołam ... myślałam, że upadnę już na starcie ... i pomimo, iż nie ma dnia żebym nie zapłakała w poduszkę zauważyłam, że coraz więcej razy uśmiech gości na mojej twarzy... że mam coraz więcej sił fizycznych ...
Odbieram to jako dobry znak...
Dobry znak tego co przyniesie przyszłość ...
Tam na górze czuwa przecież zwarta armia, a tu na Ziemi czuwa jeszcze większa rzesza ludzi ...
Cos przeciez musi być na rzeczy, że naprawdę znoszę jak na razie leczenie całkiem nieźle...
Już niebawem przede mną kolejny cykl chemioterapii
Kolejny wlew dożylny poszedł gładko
Naprawdę obyło się bez żadnych ekscesów...
Pomału przyzwyczajam sie do codziennego łykania tej ilości tabletek...
Cholender boję się głośno o tym mówić, żebym nie wypowiedziała tego w złą godzinę, ale w końcu raz się żyje !!!
Niedługo chyba nawet otwarcie przyznam, że polubiłam wbijanie igieł, portów i wszelkiego rodzajów wenflonów w moje żyły, a te podobno są piękne :-)
Nie lubię tylko teraz mojej twarzy ... cóż niestety pojawiła się na niej okropna wysypka od leków, ale to podobno dobry znak ...
A niech sobie będzie na tej buzi co chce... modelka nigdy nie byłam i nie będę... tyle tylko, że to dokucza, pęka i boli ...
Ale jak to powiedziała dzisiaj moja cioteczka wszystko co złe w moim organizmie i niepotrzebne wychodzi , więc może to to GADZISKO w końcu zaczyna kapitulować ...
Patrzę na to zdjęcie i sama nie mogę sie sobie nadziwić jak zmieniły sie priorytety w moim życiu, jak wszystko uległo przewartościowaniu
Kiedyś na samą myśl o pryszczu na twarzy wpadałam w histerie !!! A teraz moja twarz pokryta jest paskudną wysypką i nie rusza mnie to !!!
Bo co to jest za problem ...
Gdyby ktoś jeszcze rok temu powiedział mi, że będę w tym miejscu o tej porze nie uwierzyłabym...
Jednak od samego początku wierzyłam, że to dla mnie olbrzymia szansa i jestem skłonna znieść wszystko i zrobić wszystko byle sie GO pozbyć, byle wrócić do domciu, a tutaj wpadać do Houston na kontrole ... i w odwiedziny do moich anielskich duszyczek !!!
Mogę leżeć pod tymi wlewami, kroplówkami i Bóg wie czym jeszcze bezustannie byle tylko trafić do celu !!!
I choć z tą siłą różnie bywa, nadzieja jeszcze we mnie nie umarła i będzie do końca ....
Mam nadzieję długiego końca ...
Gdyby tak dało się zatrzymać czas ...