Bo warto żyć ...
I tego staram się usilnie trzymać ...
Czasami z lepszym, czasami z gorszym skutkiem, ale ciągle się staram.
Wtorek był dniem mega intensywnym, wyczerpującym i pełnym stresu ...
Całe napięcie dopiero ze mnie schodzi ... A ja układam sobie to wszystko powoli w głowie ...
Moja walka się jeszcze nie skończyła, ale dalej jestem na prowadzeniu i ciągle mam nadzieję wygrać nie tylko bitwę,ale całą ta piekielną wojnę ...
Wtorek...
Parę minut po 7:00 rano , piękne słoneczko i wyruszamy w kierunku Radiologii.
2 godziny jazdy w korku i w końcu udaje Nam się dotrzeć na miejsce. Dwie kobitki w samochodzie, a bez użycia nawigacji udało się dojechać do celu... Jak zwykle wypełnianie sterty papierów, dokumentów i przyszedł po mnie mój ulubiony Pielęgniarz ... Ma facet wprawę w robieniu wkłucia ... Nic na to nie poradzę i wiem , że nigdy nie przestane się bać przeraźliwie igieł ... a tu taka niespodzianka... sekund pięć i wkłucie bezboleśnie założone... niesamowite, radioaktywny znacznik podany i zostaje już w ciemnym pokoju sama ... czekam na swoją kolej ... czekam i nawet nie wiem kiedy w fotelu zasypiam. I kiedy tak rozpływam się w błogiej nicości ze snu wyrywa mnie głos pielęgniarza, który o mało nie łamiąc sobie języka próbuje wymówić moje nazwisko ... nie udało mu się ale przynajmniej mnie rozbawił i poczułam się jakoś dziwnie spokojna :-) Siły dodawały mi dodatkowo wiadomości od moich bliskich i nie tylko, telefon był gorący a ja czułam naprawdę , że jestem dla tych wszystkich ludzi ważna ...
W końcu badanie dobiegło końca, czekamy na nagranie badania i obieramy kierunek Burzynski Clinic. Wszystko pięknie zaplanowane i rozłożone w czasie.
Docieramy na miejsce oddaje płytkę i sama szykuje się do kolejnego wlewu ...
I kiedy tak czekam na kolejne badania i przygotowanie do infuzji okazuje się, że płytka z moim badaniem to nie ta, która powinna być, a stare badanie sprzed 4 miesięcy ...
Powtórka z rozrywki i czarownica z Dąbrowy znowu w akcji :-) I wtedy pomimo tego , iż strach mnie całkowicie paraliżował jakoś dziwnie poczułam,że to dobry znak ,że nie może być gorzej ...
I kiedy po skończonym wlewie wymęczona po całym dniu czekania, po całym dniu badań zobaczyłam w drzwiach całą świtę "moich" lekarzy czułam, że serce wyrywa mi sie z klatki piersiowej ...
I kiedy tak w bezruchu patrzyłam na twarz dr Burzyńskiego bałam się panicznie usłyszeć jednego słowa ... progresja ... ale zamiast tego usłyszałam, że ... JEST LEPIEJ !!!
Gadzisko dalej sobie dycha w moim mózgu, ale z osłabioną siłą ... Wiadomo, marzyłam usłyszeć, że nic tam nie ma, że GAD skapitulował,ale jeszcze trzeba go podobijać i walczyć dalej.
Aktywność guza to obszar około 1 cm, broni się swoimi mackami pasożyt jeden. Cały 2012 rok należał do Niego kiedy każde kolejne badanie wykazywało Jego rozrost, a 2013 rok należy do mnie ...
Przede mną jeszcze długa, kręta droga ale " uparcie i skrycie o życie kocham Cię, kocham Cię nad życie !"
Jest lepiej...małymi kroczkami ... lepiej ...
Jest lepiej...małymi kroczkami ... lepiej ...
I kiedy tak chłonęłam pomału wszystkie te wiadomości nastąpił kolejny cud ... bo jak inaczej mogę to nazwać... Święta Bożego Narodzenia spędzę w domu !!! Co prawda nie polecę do domu bez celu bo czeka mnie w Bydgoszczy kolejne badanie PET, ale jest to niezbędne do podsumowania dotychczasowego leczenia, ale najważniejsze , że ponad miesiąc będę w domu ... Święta z najbliższymi ... nie mogłam dostać lepszego prezentu od losu ...
To muszą być najpiękniejsze Święta ... Muszą ...
Jeszcze nie mogę w to wszystko uwierzyć, ale wiem, że tam na górze mam swoich osobistych Aniołów Stróżów i to Ich zasługa ...
A ja dalej , niezmiennie proszę o siłę , żebym dała rade to wszystko wytrwać ... i mogła w końcu powiedzieć BYŁAM CHORA ... JESTEM ZDROWA ...