To był ciężki dzień.
Na szczęście już za mną !!!
Wczesna pobudka i fruuuu...
Jechałam i cały czas myślałam o ostatnim śnie... Śniła mi się Babcia... Pierwszy raz od kiedy odeszła, w końcu Ją zobaczyłam. Jechałam, myślałam, ściskałam w ręku łańcuszek i krzyżyk, który od Niej dostałam ...
jakoś dziwnie spokojna byłam...
Kiedy tak czekałam na swoją kolej Mamuśka wychodziła z siebie, żeby mnie rozbawić. Śpiewała , tańczyła istny show w roli głównej crazy Irena :-)
A kiedy już leżałam gotowa do wsunięcia do mojej ulubionej tuby, przesympatyczny radiolog wetknął mi swojego szczęśliwego pluszowego psiaka pod pachę na czas badania.
Myślałam,że się poryczę , ale nie ze strachu ze wzruszenia...
No i poszło !!!
Podudniło, poszarpało, kontrastu się wlało na szczęście w głowie nie pociemniało :-)
Troszkę mi się przysnęło
A potem oczekiwanie na... kolejny już ( zresztą przestałam już liczyć który to) w moim życiu wyrok ...
I pierwsza wiadomość: objętościowo obraz stabilny, ale... guz ulega dalszej powolnej degradacji od środka. No wiadomo,że po raz kolejny człowiek czeka z językiem na wierzchu jak spragniony psiak czekający na miskę wody,że nic tam nie ma, ale nie tym razem...
Ja nic nie mówię, absolutnie nie marudzę i cieszę się z tego co mam !!! I wdzięczna jestem Bogu i całemu światu,że jestem w tym, a nie innym punkcie.
Niech się rozpuszcza gnida piekielna, bo ja nie mam zamiaru odpuścić.
A, że doktor Burzyński to twardy przeciwnik dla gadziska dokłada mu od dzisiaj kolejną porcyjkę dodatkowych leków, co by przyspieszyć dalszy rozpad i dokopać padlinie !!!
I kolejna wspaniała wiadomość 10 lipca startuje, a 11 ląduje chwilowo w Polsce. Home ... sweet home...
I na chwilę obecną tam będę kontynuowała leczenie. Chwile odpoczynku i kolejna wycieczka do Bydgoszczy.. PET SCAN... analiza wyników i planowany powrót do Houston na 9 października, o ile w międzyczasie nie zaskoczy mnie nic niespodziewanego, co zmusi mnie do wcześniejszego przylotu...
Ale o tym nawet nie myślę ...
Także spinam się !!!
Mobilizuje wszystkie pokłady siły i czas walczyć dalej.
Pozostaje jeszcze wiele do zrobienia, ale zawsze to już bliższa droga niż dalsza, co przepełnia mnie niezmierną radością i wiara na przyszłość.
Może w końcu kiedyś nadejdzie ten czas, że dobije do portu, ale na razie musi mi starczyć fakt,że potrafię sterować tym "statkiem"...
Najważniejsze,że nie nie dryfuje i nie znosi go na nieznane wody...