Kończy się dzień, który nazwę dniem z "kluską w gardle".
Już nie pamiętam, aż tak bezsennej nocy ...
Kiedy człowiek przerzuca się z boku na bok, zmienia pozycje, ciężko oddycha, próbuje zaczerpnąć powietrza a ten cholerny niepokój nie pozwala zatracić się w objęciach Morfeusza...
Jedynym pozytywem mojej bezsenności było pałaszowanie po lodówce i grzanie o 1:30 gołąbka !!!
Co nie umknęło uwadze niektórym domownikom :-)
Ale najważniejsze, że jem ... nie ważne o jakiej porze ...
I kiedy w końcu bladym świtem udało mi się zasnąć zadzwonił budzik, że czas wstawać ...
"Kluska" stanęła w gardle i nawet umycie zębów sprawiało mi nie lada problem ...
Ale jakież miałam inne wyjście ???
Pomimo, iż chemia sprzed kilku dni dała znowu popalić z przyśpieszonym biciem serca podrasowałam twarz , bo nawet w tej cholernej chorobie staram się ze wszystkich sił dobrze wyglądać...
Narzuciłam coś na przysłowiowego garba i wyruszyłyśmy z moją "starszą siostrą" w kierunku kliniki w wiadomym celu... MRI - rezonans...
Tym razem bez Mamuśki ... ale najważniejsze nie sama ... bo samotność w tym całym nieszczęściu, które mnie dotknęło to mój wróg numer dwa... i tego się wystrzegam !!!
W drodze do kliniki mój telefon był czerwony... Mamuśka, Tatko, rodzinka i moi przyjaciele wszyscy telepatycznie łączyli się ze mną i wysyłali pozytywną energię ...
I kiedy dostałam od Tatka zdjęcie z Częstochowy z Jasnej Góry myślałam, że serce rozwali mi klatkę piersiową ...
Sama myśl, że On w tej chwili tam był dodała mi skrzydeł...
Dotarłyśmy ... w oczekiwaniu na kierowcę z kliniki , w której wykonują MRI dostrzegłam Daniela brata Kamila, który z tego samego powodu co ja znalazł się w tym miejscu, do którego ja trafiłam 7 miesięcy temu ...
I wtedy już napięcie sięgnęło zenitu ... już nie mogłam się opanować ... łzy zalały moje polika ... nie były to łzy szczęścia były to łzy przerażenia, żalu , rozpaczy , że kolejny młody człowiek walczy z tym GADZISKIEM !!! I przez moment wróciłam do punktu wyjścia ... DLACZEGO JA ??? DLACZEGO ON ???
Totalny bezsens ... pytanie, które już zawsze pozostanie bez odpowiedzi ... nie warto sobie strzępić języka ...
Cóż było robić ... kierowca podjechał, a ja posłusznym krokiem skazańca podreptałam w wiadomym kierunku ...
Potwornie się dzisiaj denerwowałam... i kiedy tak czekałam na swoją kolej w telewizji w amerykańskich wiadomościach pokazywali skazańca... mordercę, na którym wykonano karę śmierci ... budujące to to nie było ... człowiek ze wszystkich sił walczy o swoje życie.. a inny po prostu w bestialski sposób je komuś odbiera ...
Na szczęście w porę wywołano moje nazwisko... nie miałam czasu na dalsze rozmyślania ...
Wjechałam do tuby i próbowałam odepchnąć złe myśli ... i właśnie wtedy w słuchawkach nałożonych na uszach zabrzmiała piosenka Michaela Jacksona " You are not alone" i poczułam błogie ciepło ... czułam, że naprawdę nie jestem sama ...
Badanie dobiegło końca i nadszedł czas konsultacji w Burzynski Clinic ...
Całkiem zwariowałam ...
Kiedy 4 moich lekarzy z dr Burzyńskim na czele wkroczyli do pokoju przez moment byłam myslami w innym świecie ...
I padły sakramentalne słowa... obraz jest stabilny ...
W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika ... ale po chwili zaczęło do mnie docierać, że przecież nie jest gorzej !!!
A to w tej całej walce jest przecież najważniejsze !!!
Tym bardziej, że sam dr Burzynski stwierdził, że wszystko zmierza we właściwym kierunku ...
No a to przecież nie grypa... za tydzień nie przejdzie... trzeba czasu ... cierpliwości ...
Dlatego biegnę w ogień, by mocniej żyć !!!
A kolejny tym razem PET scan za 8 tygodni pokaże , że to " coś" całkowicie zdechło... mam nadzieję, że w olbrzymich męczarniach ...
A ja nadal kontynuuje dotychczasowy schemat leczenia i zbieram w sobie potężne pokłady energii od wszystkich otaczających mnie w realnym i wirtualnym świecie PRZYJACIÓŁ...
A Ja ... My ... musimy tą wojnę wygrać ...