PROSZĘ POMÓŻ MI WYGRAĆ BATALIE O ZYCIE ....

Bank Zachodni WBK Odział 1 Kielce: 86 1090 2040 0000 0001 1113 97 44

w tytule wpłaty: KAROLINA DZIENNIAK
Fundacja z Uśmiechem, ul.Mielczarskiego 121/303, Kielce

KONTAKT :

E-MAIL : kalusia22@o2.pl


sobota, 29 grudnia 2012

[ 47 ] NOWE NADZIEJE ....

Święta ...
Zdecydowanie najgorsze w moim życiu ... 
Z jednej strony marzyłam,żeby już się skończyły najlepiej byłoby je przespać, 
a z drugiej prosiłam w duchu żeby trwały wiecznie ...
Nie tak to wszystko miało być... zupełnie nie tak ...
Ale było minęło i czasu już nie cofnę...
Brnę do przodu póki jeszcze mogę ,bo cóż innego mi pozostało ...
Zbliża się Nowy Rok, a z nim nowe nadzieje .... nadzieje na lepsze jutro ...
Ruszyła machina w USA ... ruszyła pełną parą...wszystkie dokumenty wysłane , wszystkie papiery przygotowane ...
Pozostało czekać, jedyna pewna rzecz ostatnio w moim życiu to właśnie ciągłe czekanie...
Czekam na termin w konsulacie odnośnie wizy, przebieram nogami i próbuje sobie to wszystko poukładać w mojej głowie... Jakoś to na pewno będzie ... a jak , to już czas pokaże... 
W moim serduchu tli się na nowo nadzieja przyćmiona strachem ale nie przestaje wierzyć, że szczęśliwej drogi już czas ...


**************************************************************
Obecnie czekam na informację z Fundacji o stanie konta. Ostatnia informacja mówiła , że na moim subkoncie udało się uzbierać 191 953, 88 zł.
W tym 1% za 2011 rok = 98 815,14 zł a reszta to darowizny od Was Kochani.
Dokładna kwota mojego leczenia zostanie oszacowana dopiero po przylocie do Stanów, po zrobieniu wszelkich specjalistycznych badań w Klinice i doborze odpowiedniego leczenia.
Wiadomo, że na pierwszy miesiąc potrzeba około 100 tyś PLN. Kolejne etapy wahają sie od 7 - 15 tyś. dolarów a będzie ich sporo, co dopiero okaże sie na miejscu. Wstępnie szacowano kosztorys na kwotę około 300 tyś PLN. Obecnie ten koszt może być dużo wyższy.
Podane koszty to tylko koszty samego leczenia, bez utrzymania, kwaterunku i innych ...
To wszystko co do tej pory osiągnęłam zawdzięczam WAM !!!
Jeszcze parę miesięcy temu nawet nie marzyłam o tym, że może sie udać.
Dzisiaj na pewno jestem bliżej niż dalej. Cały czas potrzebuje Waszego wsparcia i nie ukrywam tego ,ale wstąpiła we mnie na nowo nadzieja , że w końcu mi się uda !!!!

Jeszcze raz wszystkim bez wyjątku DZIĘKUJĘ !!!!



piątek, 14 grudnia 2012

[46] CZARNA SERIA ...

Nie miałam siły żeby tu wejść i się zebrać w sobie.
Trochę to trwało i jeszcze potrwa , ale muszę się wziąć w garść  ...
Ale chwilowo brak mi sił...
Poniedziałek zapoczątkował czarną serię ...
Wizyta w ZUS- ie podcięła mi po raz pierwszy w tym tygodniu skrzydła...
Już na wejściu " szanowna " Pani Doktor skwitowała moje przybycie, że tutaj jest konflikt interesów, gdyż staram się o zasiłek rehabilitacyjnym, a z moją chorobą powinna odrazu o rentę !!! 
Zatkało mnie !!!
Po prostu mnie zatkało !!! Co ??? !!!
Co ta kobieta do mnie mówi ???!!! Walczę, leczę się, chodzę , egzystuje a ona odbiera mi całą nadzieje. Sama sobie zaprzeczała patrząc na mnie i mówiąc , " to niesamowite jak Pani wygląda , jak Pani się czuje na to na co Pani choruje ".
No właśnie !!! No to hallo !!! Czegoś tutaj nie rozumiem . Skreśliła mnie na wejściu, a sama była w szoku w jakim jestem dobrym stanie ... Więc chyba jestem za głupia i czegoś tutaj nie rozumiem. Wręczając mi orzeczenie lekarskie o całkowitej niezdolności do pracy na 2 lata raczyła mnie poinformować , że mogę się od tego orzeczenia odwołać.
No chyba nie uważała, że tego nie zrobię !!! A już tekst : że na podstawie przeprowadzonych badań stwierdzono stopień naruszenia organizmu ... ale jaki stopień ??? i jakich badań ??? Pani Doktor raczyła mi raptem zmierzyć ciśnienie i na tym TE BADANIA się skończyły...
Ze stali nie jestem , wyszłam stamtąd i patrząc na Tatka czekającego na mnie wybuchłam płaczem ...
Co tu więcej pisać ... Dla Tamtej Pani ja po prostu nie rokuje i jestem chyba chodzącym trupem. Tylko kto jej dał do tego prawo ??? Nikt nie wie co ze mną będzie ... Nikt nie wie co z Nim będzie ... czy wychodząc z domu do niego wróci ...
W ułamku sekundy jedna kobieta odebrała mi całe moje życie... coś co trzymało mnie ostatnio w pionie. Nie zamierzam się w tej kwestii poddać to zrozumiałe. Ale mam ogromny żal w sercu ... niesmak i całkowity brak zrozumienia zaistniałej sytuacji... Żeby nie dać człowiekowi szansy ???
Bo co bo mam nowotwór mózgu ??? To niech mi ktoś odpowie dlaczego z tym samym rozpoznaniem inna dziewczyna w innym mieście dostała świadczenie rehabilitacyjne ???
Gdzie tu sens ??? Gdzie jakakolwiek logika ???
Moi kochani rodzice powiedzieli że damy radę, że najważniejsze jest to żebym wyzdrowiała a zresztą sobie jakoś poradzimy...
No tak ale do tego potrzebne mi są właśnie pieniądze... Zrozumiałabym gdyby po świadczeniu rehabilitacyjnym nie dopuściliby mnie do pracy bo mój stan by się diametralnie pogorszył, wtedy zgodzę się mogę iść na rentę. Ale wykorzystałam szanse !!!
Walka z ZUS-em właśnie się rozpoczęła...
To był dopiero początek złych wieści.
Cały poniedziałek przebuczałam i czułam , że to jeszcze nie koniec...
Nie myliłam się ...
Już sama podróż do Berlina była straszna...
Zamiast 6 godzin jechaliśmy ponad 9... Śnieżyca, na drodze szklanka dojechaliśmy spóźnieni...
Ale poślizg pacjentów zachowany jak zwykle i znowu trzeba było ponad 2 godziny czekać.
W końcu przyszła moja kolej...
Ciężko wstałam z krzesła w poczekalni, nogi ugięły sie pode mną kiedy zasiadłam w gabinecie i czekałam co powie Profesor po odpaleniu płyty...
Co tu więcej mówić... gadzisko nieznacznie, ale jednak trochę sie powiększyło. Progresja jest malutka no ale jednak jest ... Mówiąc prostym językiem zmienił trochę kształt i się nieznacznie wypełnił ...
Byłam tak wyczerpana tymi tymi ostatnimi dniami, że chyba to do mnie jakoś nie dotarło...
Decyzja... Leki przyjmujemy dalej , nie przestajemy,  ale chwilowo zabrakło mi tchu...
Za dużo się ostatnio dzieje, nie jestem w stanie tego ogarnąć...
Nie ... nie poddałam się tyle że na chwilę zabrakło mi mocy...
Musze się zebrać, ale potrzebuje do tego czasu.
Czekam na wieści z Houston...
Czekam na wieści z Indii ... to kolejna alternatywa...
Będę wiedzieć więcej , dam znać...
Cholera nie tak miały wyglądać te nadchodzące święta...
To na razie tyle...




środa, 5 grudnia 2012

[45] REZONANS ...

Cóż jakby nie było dzisiejszy dzień od samego rana stresujący ...
Tak wiem... ze nic nie wiem , że dowiem sie dopiero we wtorek w Berlinie kiedy Profesor odpali płytę i zanurzy się w głąb mojego mózgu,  ale sama świadomość , że dzisiaj znowu jedno z moich "ulubionych" badań spędzała mi sen z powiek.
Rezonans ...
Dzisiaj było jakoś nad wyraz dziwnie. Niesamowicie szybko, ale bardzo wyczerpująco. Leżałam tam w bezruchu, serce waliło jak oszalałe, a po policzku w zwolnionym tempie spływała łza... jedna jedyna łza...
Głośno, strasznie zimno, cholernie nieprzyjemnie ... teraz jestem tak wyczerpana jakbym co najmniej cały dzień harowała w pocie czoła...
Cały czas w myślach przeplatały mi sie obrazy z pierwszego rezonansu... z maja 2011 roku kiedy jeszcze niczego nieświadoma leżałam i w podobnych warunkach miałam badanie. Może to technik radiolog tak na mnie dzisiaj wpłynął, że znowu facet... jakoś mi się to źle skojarzyło. Podczas pierwszego badania tez był mężczyzna. Chociaż ten był przemiłym człowiekiem, pełnym ciepła i zrozumienia.... czysta perfekcja ... ale jakoś tak zakuło w serduchu ... odżyły wspomnienia... 
Chyba przezywam ...
Kurcze , któryż to już raz leżałam w tej tubie ??? Ile razy jeszcze przyjdzie mi w niej leżeć ???
Wiem jedno,  mogę tam leżeć nawet codziennie byle było warto !!!
Nadal podążam w stronę światła !!!


poniedziałek, 3 grudnia 2012

[44] PODĄŻAĆ W STRONĘ ŚWIATŁA ...

Znowu mnie na moment zmroziło...
Wszystko sie jakoś ostatnio kumulowało, piętrzyło. 
Przysłowiową wisienką na torcie okazał sie "tajemniczy" list. 
Hmmm... 
Jak tylko zobaczyłam nadawcę to serce zaczęło mi walić jak szalone... ZUS... wezwanie na Komisję Lekarską !!! W sumie byłam na to przygotowana, niedługo kończy mi sie okres półrocznego L-4, ale jakoś mnie zmroziło. No bo kiedy to minęło ??? Dni pędzą jak oszalałe... 
W przyszły poniedziałek godz 8:50 mam się stawić z dokumentacją medyczną w celu kwalifikacji na świadczenie rehabilitacyjne ...
Dostałam jakiegoś powera, jakiegoś mega kopa !!! Strach jest !!! A i owszem bo nie ma dla mnie nic gorszego niż jakaś tam renta !!! Ja nie to, że muszę ja okropnie chcę wrócić do mojej pracy !!!
I cholera !! Nie po to sie leczę , nie po to walczę, nie po to szukam, żeby to wszystko miało pójść na marne !!! Ta myśl mnie trzyma w pionie , że jeszcze wszystko wróci do normy... Będę z moimi dobrymi ludkami , za którymi tęsknie niemiłosiernie... Będę tonąć w papierach... Wisieć na telefonie... Biegać po całym gmachu w szpilkach, których tyle czasu nie miałam na nogach !!! A leżą w pudłach w moim pokoju nie zabrane i mam nadzieje że na mnie tam czekają !!! No pewnie, że czekają !!!
Mam poczucie , że ten stan który trwa od kilku dni jest chwilowy, ale właśnie z takich chwil najbardziej się cieszę !!! Kiedy mam siłę, kiedy chce mi sie po prostu żyć !!! Chłonę to wszystko !!! Chłonę i podążam w stronę światła !!! Ale nie tego, które przeprowadza na drugą stronę tego ziemskiego, cudownego , ciepłego światła !!!
Boję się , cholernie się boję i ten strach już zawsze będzie obecny w moim życiu, ale spadł śnieg, temperatura za oknem poniżej zera, a ja patrze i mam banana na twarzy... czekałam na to jak dziecko ...
Ida święta... odliczam dni i żądam po prostu żądam, żeby były to najpiękniejsze święta w moim życiu !!! Żeby były to najpiękniejsze święta wszystkich wokoło...

Przyszły tydzień będzie mega nerwowy... Już od samego poniedziałku nie zabraknie emocji... ZUS...
Wtorek 11 grudzień moja wizyta w Berlinie w klinice i bardzo chce wierzyć w to, że to ponowne przełożenie terminu ma jakiś ukryty sens !!!
I w końcu koniec przyszłego tygodnia mam nadzieje, że nadejdą również wyniki Mamuśki. Leży bidna od piątku już po biopsji mammotomicznej... Nie powiem żebym nie była z tego powodu szczęśliwa. Mam ja przez cały dzień dla siebie ... Wiem to egoistyczne ale nic nie poradzę, że sprawia mi to teraz tyle radości...
Najważniejsze, że chociaż u niej mogliśmy pozbyć się tego całego syfu, czymkolwiek nie był... Najważniejsze, że już go nie ma !!!
Dziadziuś jutro wychodzi do domu i to najważniejsze... nie ma to jak w domu,a nie w szpitalu.
A Ja ???
Ja przytyłąm 1,2 kg !!! Nigdy nie sądziłam, że przyrost wagi będzie mnie tak cieszył !!! Więc jak to powiedziała niedawno moja Paulinka nie poddaję sie bo trzeba jakoś pchać ten wózek !!!
Wierzę w cuda !!!
Wierzę w anioły , które usilnie zbieram...
Wierzę w talizmany a z tymi dwoma sie nie rozstaje. Jeden  Św. Peregrine przyleciał do mnie, aż z Los Angeles z Miasta Aniołów .. .drugi to moja osobista podkowa .... one przyniosą mi szczęście !!!
Taka mała rzecz ,a tak cieszy ....





wtorek, 27 listopada 2012

[43] I JAK TU NIE ZWARIOWAĆ ???

To miał być super dzień...
Od samego rana odkąd otworzyłam oczy powtarzałam to sobie jak mantrę... Musisz być dzisiaj wesoła !!! ... Musisz być dzisiaj szczęśliwa !!!
Dzisiaj 27 listopad... urodziny Papy... 55 urodziny mojego Tatuśka...
Wiem co chciałby dostać... no ale nie mogę Mu "tego" dać w tym roku... 
w zeszłym też nie mogłam ... ale może w przyszłym ???  ...
Myślę, że nie tylko On by się ucieszył, no ale tak musiał się zadowolić ciepłymi kapciami i koszulką ...
Uwielbiam te chwile kiedy jesteśmy wszyscy razem ... kiedy nie myślę o tym , że jestem chora ,a właśnie dzisiaj mi sie to udało, co prawda czar już prysnął ,ale cieszę się z tych chwil, które były, są i mam nadzieje, że będą ...
Ktoś chyba jednak nade mną czuwa i daje mi potrzebna siłę w chwilach kiedy tego naprawdę potrzebuje ...
Niestety wszystko co piękne szybko sie kończy i tym razem nie mogło być inaczej...
Jeden telefon i miny wszystkim odrazu zrzedły...
Cóż szpital nas po prostu uwielbia i nie potrafi sie bez Nas obejść... 
Tym razem ponownie zawitał tam mój jedyny Dziadziuś ... Ten sam , który wylądował ze mną w szpitalu równocześnie w lipcu
Cały czas coś się dzieje ...
I jak tu nie zwariować ???
No jak ???
Chce mi się wyć z tej bezsilności ...




poniedziałek, 26 listopada 2012

[42] PECHOWY PONIEDZIAŁEK ???

To wszystko było zbyt piękne więc nie mogło trwać wiecznie .
Weekend dzięki jednej osobie był cudowny, pierwszy raz od niepamiętnych czasów naprawdę się całkowicie wyłączyłam i nie myślałam o tym cholernym GADZISKU  !!! Nie spodziewałam sie tego zupełnie ...
Nie sądziłam, że to w ogóle możliwe, ale udało sie !!! ... Co prawda trwało to krótko, bo łzy pojawiły sie wczoraj, ale dla mnie nawet jeden dzień pozbawiony myśli na temat tego co się dzieje jest bezcenny... Żeby takich chwil było więcej ...

No ale wszystko co dobre szybko się kończy...
A ja chyba sama sobie to wykrakałam....
Dzisiejsy telefon mnie poraził tak jak miesiąc temu... 
Wizyta w Berlinie przełożona....
O Matko to znowu się dzieje !!! ... Drugi raz z rzędu ten sam scenariusz... 
Niby człowiek powinien sie już do tego przyzwyczaić, ale jak przez 6 tygodni nastawiam się psychicznie , że coś ma nastąpić w konkretnym dniu to później ciężko mi przejść do porządku dziennego i sie nie podłamać...
Teraz czekam na potwierdzenie kiedy mam przybyć z moim GOŚCIEM do naszego sąsiada zza granicy :-)
W sumie jak to powiedział mój Tatko to znak i to przesunięcie terminu wyjdzie na dobre !!!
A ja jako usłuchana córunia tatunia nie mam innego wyjścia jak trzymać sie tego co mówi...

No cóż tydzień nie zaczął się jakoś optymistycznie, a ja nie od dzisiaj twierdzę, że nie lubię poniedziałku !!!




piątek, 23 listopada 2012

[41] ALE O CO CHODZI ???

No dokładnie ....
Ale o co chodzi ???
To był tydzień pełen wrażeń...
W zeszłym tygodniu odwiedziłam mojego Doktorka, który mnie operował... Żartowniś, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu... I jego stwierdzenie na dzień dobry : " O !!! zmieniła Pani fryzurę " :-) No kto mi zmienił to zmienił :)
Z racji powtarzających się ataków mojego cudownego drenu miałam badania przeglądowe mojego wnętrza... 
I...
Jak zwykle bez zawirowań sie nie obyło... To byłoby wręcz nienormalne gdyby wszystko było ok.
W sumie to pisząc to już sama sie do siebie śmieję...
Stoję na tym rentgenowskim aparacie i obserwuję.... Obserwuje jak krzątają się za szybą technicy radiolodzy... Porobili zdjęcia i kazali czekać na korytarzu... No więc czekam z Tatkiem i już mruczę pod nosem, że coś jest nie tak ... Nie pomyliłam się wołaja mnie spowrotem bo trzeba badania powtórzyć !!!
I co słysze ???
Że jestem dziwnym przypadkiem, że dren w jednym miejscu ma widoczna pętlę ale najgorszy jest fakt, że nie widać końcówki !!! Matko !!!
Nogi sie pode mną ugięły... No bo jak to ??? Nie widać końcówki ??? To cholera gdzie jest ???
No i weekend miałam z głowy.. Wyniki we wtorek..
Jechałam tam wyobrażając sobie, że ten cholerny przyjaciel w mojej otrzewnej sie wysunął i już widzę jak mnie znowu kroją ...
Ale niespodzianka !!!
Znaleźli :)
W okolicy miednicy małej jest słynna końcówka drenu... tylko ta cholerna pętla ... Miejmy nadzieje, że sam się rozwinie i przestanie mnie już gnębić bo zauważyłam, że tydzień bez bólu tygodniem straconym !!!

Mamuśka ...
Cóż jak to już kiedyś pisałam normalnie być nie może. To wszystko byłoby zbyt proste...
Wynik biopsji nijaki... czyli żaden !!!
Po konsultacji z lekarzem już wiemy, materiał z guza nie został po prostu pobrany...
I ...
Konieczna jest biopsja mammotomiczna ...
I znowu ten cholerny czas ... termin wyznaczą dopiero po Nowym Roku !!!
Koszmar !!! Ale polska szara rzeczywistość. Trzeba mieć KOŃSKIE zdrowie żeby u nas chorować...
Brutalne, ale niestety w naszej krainie prawdziwe ...

To już za tydzień ...
Za tydzień o tej porze będę siedzieć w klinice w Berlinie !!!
Dopiero co tam byłam, a juz minęło 1,5 miesiąca !!!
Pytam się kiedy ???
Jak to możliwe ???
No ale jednak ...
Nie powiem, że zaczynam wariować bo już zwariowałam dawno temu, ale postawiłam sobie za cel trzymać w pionie !!!
Więc....

 MOCY PRZYBYWAJ !!!!

Kochani poniżej zamieszczam Apel mojej znajomej. Sama mnie wspierała, baaaaa nadal wspiera ale teraz Ona potrzebuje pomocy. Wiec gdziekolwiek jesteście i kimkolwiek jesteście możecie pomóc.
Oddając krew należy wskazać odbiorcę, a mianowicie PAULINA WDOWCZYK KLINIKA HEMATOLOGII W KATOWICACH.  To tak niewiele , a wiem że może pomóc...


DZIĘKUJĘ ...



środa, 14 listopada 2012

[40] MAŁE RZECZY ...

Czas ucieka...
Nieubłaganie pędzi i nijak nie mogę go zatrzymać...
Poniedziałek... żal ścisnął mi serce i nie chce puścić...
Jadąc z Mamuśką do lekarza nie przeczuwałam, że znowu dopadnie mnie niemoc...
A jednak widok siedzących młodych matek z brzuszkiem... z mężem... partnerem... z matką ... przeolbrzymi ból rozrywał mi serce ... Tak chciałam być twarda, ale to było silniejsze od mnie. Uczucie przerażenia wzięło górę. Nie chciałam Mamuśce przysparzać kolejnych zmartwień, sama sie domyśliła co się dzieje... Rozumie mnie bez słów... 
Rozryczałam się...
Wyszłyśmy przed gabinet a Ja zadawałam sobie znowu pytanie DLACZEGO ??? Co zrobiłam ???
 Wiem , to bezsensu bo nikt mi na te pytania nigdy nie odpowie ...
Ale ja nie daje już z tym wszystkim rady ...
Był przeokropny płacz, złość, rozgoryczenie... i zazdrość... zwyczajna zazdrość, że Ja nie mogę, a inne kobiety siedzą sobie beztrosko, głaszczą sie po brzuszku, a Ja  ??? Ja tylko mogę popatrzeć ...
I nie mogę na to nic poradzić, kompletnie nic...
Wtorek ...
Wizyta w mojej pracy...
Matko jak Ja za tymi moimi "ludkami" tęsknie... Od samego rana miałam stres, bo wiedziałam, że sie tam wybieram ... łapy mi się trzęsły, tchu brakowało, tylko nie wiem czemu ...
Z planowanej godzinki zrobiły się trzy , które minęły nie wiadomo kiedy...
Ja naprawdę czułam, że jestem dla Nich wszystkich ważna, jak bardzo się martwią. Było trochę uśmiechu na mojej twarzy wczoraj i cieszę się z tego przeogromnie.
To wszystko było takie szczere ... I wiem, wiem , że Oni tam na mnie czekają ...
Nie mogliśmy sie nagadać ...
Najśmieszniejsze były momenty kiedy wszyscy bez wyjątku przechodzili koło mnie mówili Dzień Dobry bo nikt mnie nie poznawał !!! Dopiero po chwili orientowali sie, że to Ja !!!
No cóż troche się człowiek zmienił ;-)
To był dzień pełen wrażeń. Wczoraj naprawdę do mnie dotarło, że miałam niesamowite szczęście w tym całym nieszczęściu, że 6 lat temu właśnie się tam znalazłam. Teraz żyje tylko nadzieją, że będę mogła tam wrócić, że kolejne wyniki na to pozwolą i spełni sie jedno z moich marzeń o powrocie do tego miejsca ...
Wieczór nie był juz taki miły ... z wielu powodów ...
Jeden z nich to taki, że pojechałyśmy z Mamuśka po Jej wyniki biopsji... No i jak to na mnie przystało po prostu wszystkim wokoło przynoszę pecha. Nic nie wiemy z tego wyniku. Zupełnie nic , niejasny ... znowu pozostało czekać na kosnultacje lekarza w piątek wieczorem..
Ech... dziwne to wszystko
A reszta powodów... Nie ma się z czego cieszyć ...
Może w końcu zaświeci dla mnie to przysłowiowe słońce i coś w tym moim marnym zyciu się zmieni... tak jak słowa tej piosenki ...



sobota, 10 listopada 2012

[39] PÓŁTORA ROKU ...

Tyle za mną ...
Właśnie dzisiaj mija dokładnie półtorej roku , 18 miesięcy, 550 dni strachu i walki ... nieustającej walki o lepsze jutro ...
Kiedy to minęło ???
Dokładnie pamiętam ten dzień jakby to było wczoraj, pierwszy rezonans i ten cholerny niepokój i strach, że jednak COŚ tam jest. Jeszcze wtedy nie wiedziałam, ale czułam , czułam że coś jest nie tak. 
Zawsze byłam jak czarownica...
Pamiętam jak podczas badania leżałam nieruchomo, a łzy same ciurkiem płynęły mi po policzkach... 
Mamuśka czekała w poczekalni na mnie, wyniki były dwa tygodnie później a ja wyszłam i buczałam jak dziecko nie mogąc sie uspokoić.  Pamiętam jak dziś jak powiedziałam do Mamci, że czuję wewnętrznie czuję , że nie jest dobrze, że tam COŚ jest... Ona patrzyła na mnie przerażona , ale nie chciała wierzyć w to co do Niej mówiłam... 
Nikt nie chciał ...
I ten technik, który robił badanie... Jego mina mówiła sama za siebie kiedy widziałam Jego odbicie
w lusterku w rezonansie ...a potem... potem najzwyczajniej w świecie mnie oszukał , kiedy spanikowana dopytywałam, czy coś tam jest ... powiedział, że się nie tym nie zna !!! A w końcu kiedy Go męczyłam powiedziała dosłownie, że nic tam nie ma !!! ...
Nie uspokoiło mnie to...
Przeczucie mnie jednak  nie myliło ...
Teraz tez czuję jakieś dziwne lęki ... 
Jeszcze 19 dni ... 
Codziennie odliczam pozostały czas do kolejnej wizyty w Berlinie...kolejnego rezonansu ... 
Zaczynam wariować ... 
A zarazem sie pomału do tego badania przyzwyczajać i oswajać.. 
To chyba zmęczenie materiału ...
Niby każdy dostaje tyle ile sam jest w stanie znieść , ale mnie to chyba nie dotyczy ...
Właśnie usłyszałam w TV, że nigdy nie jest za późno żeby spełnić swoje marzenia ...
Ja mam już tylko jedno, a reszta ??? ... reszta sie sama ułoży ...






wtorek, 6 listopada 2012

[38] DZIĘKUJĘ ...

Codziennie ... naprawdę codziennie myślę o tym ile zawdzięczam Wam.. i wszystkim , którzy mi pomagali i cały czas pomagają...
Boję się... cholernie się boję tego co przyniesie przyszłość ...  ale staram się chociaż nie wracać do przeszłości ... Staram się ... ale ... jedna myśl nie daje mi spokoju ... że może gdybym wcześniej ... nawet na początku roku trafiła na ten namiar , z którego teraz korzystam w Berlinie to moja sytuacja wyglądałaby teraz inaczej ... Może guz by sie nie rozrósł, może nie doszłoby do wodogłowia, może nie byłaby konieczna operacja, którą przeszłam... może... 
Wiem,że to jest tylko gdybanie i nikt mi nie odpowie na to pytanie , ale ta myśl nie daje mi spokoju ... 
Minęły już 3 tygodnie od ostatniej wizyty w Niemczech. jeszcze kolejne trzy i ponowna powtórka z rozrywki. Kolejny rezonans ... kolejna wizyta ...
Człowiek stara sie wyłączyć, nastawiać pozytywnie ale za cholerę mi to nie wychodzi... Tak sie po prostu nie da...
Piszecie, wspieracie .... Bardzo to doceniam ... bardzo ... ale strach jest silniejszy... I nie ma po prostu nie ma dnia, żeby go nie było... z mniejszą lub większa siłą ale jest ....
A żadne słowa nie są w stanie mi pomóc ...
Nie mniej jednak dziękuje Wam za każdą ale to każdą okazaną mi pomoc i naprawdę to dla mnie wiele znaczy ...



Jeszcze jakby mi mało było nie daje mi ostatnio spokoju mój cholerny kręgosłup... Jeszcze rok temu spanikowana, że to przerzuty na kręgosłup zrobiłam na cito rezonans... Wiem to bardzo rzadka sytuacja nie mniej jednak przerzuty tych guzów w obrębie centralnego układu nerwowego nieraz występują... No na szczęście nic tam takiego nie było ale protruzja krążka międzykręgowego daje o sobie znać ... Trzeba coś z tym zrobić może chociaż trochę jutrzejszy masaż kręgosłupa pomoże... Nie wiem nigdy nie byłam, ale od kilku dni tak mi dało popalić ,że nie sposób już wytrzymać...
Cieszyłby się człowiek jakby miał tylko taki problem...
Ale i tak się cieszę... miniona niedziela minęła błyskawicznie ale z moimi kochanymi rodzicami z moim kochanym Bączkiem...Gidle, Częstochowa... to przynosi mi pewnego rodzaju ukojenie, chwilowy wewnętrzny spokój...
Nie obyło sie bez delikatnego płaczu, ale uścisk Mamuśki łagodzi każdy ból...
Wiem...smęcę jedno i to samo... jak to mi źle ... Ale co mam poradzić ... Ostatnio to czysta prawda ...



Zbieram się ... zbieram pomalutku ... ale dzisiaj dopadła mnie słabość... w dosłownym tego słowa znaczeniu ... przez chwilę myślałam ,że fiknę... na szczęście jakoś udało się dotrzeć do samochodu i szczęśliwie z Baczkiem dotarłam do domu. Ale wyprawa dzisiaj na zwykłą pocztę była dla mnie nie lada wyzwaniem... jedyny pozytyw tego dzisiejszego kiepskiego dnia jest taki, że oczy mi się zamykają i chyba ( ale nie jestem pewna) uda mi sie zasnąć o ludzkiej porze...
A wtedy mam nadzieje, że przyśni mi się moja cudowna rodzinka... Ktoś mądry kiedyś napisał, że Oni są dla mnie a ja jestem dla Nich i tego sie będę trzymać...
Bez Was byłoby naprawdę ciężko ...
Ten poniższy filmik mówi sam za siebie...
Taka mała życia garść nie więcej...




czwartek, 1 listopada 2012

[37] DAJ MI CHWILĘ ...

Po pierwsze położyłam się przedwczoraj i wczoraj z mega dołem ...
To choróbsko mnie po prostu prześladuje , gdzie się nie obrócę tam glejak...
Strach otwierać lodówkę bo niebawem pewnie na mnie wyskoczy z górnej półki
To jakiś kiepski film , chyba bardzo długometrażowy bo końca nie widać...
W oczekiwaniu na atrakcje dnia ( czyt. seriale) wtorek godz. 19:50 TVN i co ???  reportaż " Sztuka umierania" 

http://uwaga.tvn.pl/61847,wideo,380150,sztuka_umierania,sztuka_umierania,reportaz.html

Zamurowało mnie kompletnie, ale przełączyć nie przełączyłam... Obejrzałam do końca...  
Buczałam, a jakże by inaczej , łapy trzęsą mi się do dzisiaj
Ale dopiero dzisiaj kiedy obejrzałam ten reportaż na spokojnie dotarło do mnie jak ja temu księdzu zazdroszczę... Tak po ludzku zazdroszczę, tej siły , tej odwagi ... której ja w sobie ostatnio nie znajduję..
Muszę się jeszcze wiele nauczyć...

Obudziłam się wczoraj z  myślą,że nic mnie nie zaskoczy...  nic bardziej mylnego !!!
Zaskoczyło i to jak !!
Chociaż raz w pozytywnym  tego słowa znaczeniu... w negatywnym niestety też...
Niespodzianek ciąg dalszy...
Niespodzianki : 
1 . W życiu nie byłam u tak miłej Pani Doktor jak wczoraj - okulista... prawdopodobnie dopadł mnie nerwoból oczu, zobaczymy czy dobrane krople pomogą i zadziałają czy może to jednak nie to :-( Trzymam się optymistycznej wersji !!!Bo raczej wykluczone, alby było to spowodowane moim PRZEŚLADOWCA... i kładę tu szczególny nacisk na wykluczone, a nie na słowo raczej ;-)

2.  Nikt nigdy nie zajął się tak perfekcyjnie i dokładnie moimi oczami ... 

3. Czeka mnie najprawdopodobniej chodzenie w okularach ale ale !!!  dno oka idealne !!! Ciśnienie  śródczaszkowe podobno bomba !!! Granice wyraźne, naczynia o przebiegu prawidłowym. Czyli reasumując w tej całej tragedii chyba są małe powody do radości bo mówiąc po ludzku nie widać śladu ucisku guza. Więc to chyba na plus !!! Kolejna kontrola za 3 miesiące...

4. Mam rewelacyjne wyniki badań krwi i wszyscy wokoło nadziwić sie nie mogą jak to możliwe...
Cóż po utracie kolejnych kilogramów Profesorek zalecił kontrolne badania co tez moja Pani Doktor uczyniła i zleciła. Znowu człowieka pomęczyli, krwi spuścili ale... dla takich wyników mogą mnie kłuć codziennie... Co prawda jeszcze ich moja Doktorowa nie widziała ale mój osobisty lekarz ( czyt. Mamuśka ) jest zachwycona a mnie nie pozostało nic innego jak jej zaufać !!!
Gdyby nie ten gagatek w mojej głowie można by rzec , że jestem okazem zdrowia... W życiu nie miałam tak idealnych wyników !!!
No więc co jest powodem tego spadku masy ciała ??? ... Ubyło mi już od zeszłego roku 18 kg i końca nie widać... Hmmm... rozmiar 34, w porywach 36 nie jest szczytem moich marzeń , może kiedyś był , ale teraz ... teraz najzwyczajniej w świecie mnie przeraża. Mówią na mnie w rodzinie kurczątko, pisklątko no i patrząc w lustro zaczynam dostrzegać to podobieństwo...
Chodzę w ciuchach Bączka, a i te niektóre robią sie już za duże
Fakt jedzenie opornie mi idzie, ale codziennie włażę jak opętana na wagę i wypatruje czy coś przybyło.. tyle , że nie przybywa...
Może w innych okolicznościach byłby to powód do radości ale teraz... no teraz średnio mi się to podoba...
Wczorajszy dzień nie mógł jednak być , aż tak kolorowy jakbym tego chciała...
Odeszła kolejna osoba, z którą razem w zeszłym roku zaczynałam swoją walkę... Przegrał... pamiętam jak spotkałam go przypadkiem w gabinecie katowickiego Profesorka był pełen werwy i nie dopuszczał do siebie myśli, że jest chory. Jak to powiedział... trzeba wyciąć ( bo miał to szczęście wtedy , że guz był operacyjny) i zapomnieć... Pomimo, iż mało wtedy do mnie docierało to zdanie wybitnie utkwiło mi w pamięci... zazdrościłam mu ... tak bardzo mu zazdrościłam, że będzie miał operacje, że pozbędzie sie tego gówna !! Ale to gówno wróciło !!! Pomimo tego, że Jemu udało sie wyrzucić ten syf z głowy Jego już dzisiaj nie ma... Mamuśka ... wiem chciała mnie chronić, dlatego powiedziała mi o tym dość późno...Wiedziała ,że to przeżyje bo ciągle o Niego dopytywałam... Nie wiem co będzie... nikt z Nas nie zna przyszłości ale pisze to teraz i mam na chwilę obecną olbrzymią nadzieję... Tyle się wokół mnie dzieje, ale cieszę się tak bardzo się cieszę, że nadal tu jestem ...
Kładłam sie wczoraj z nastawieniem, że nie wyjdę dzisiaj z domu... Nie obyło się bez płaczu, lamentu, że nienawidzę tego święta !!!... Dzisiaj rano dotarło do mnie co Mamuśka tłukła mi do głowy wieczorem, że przecież żyje !!! A to jest największe szczęście dla nich wszystkich... ostatnio mało do mnie dociera ale ktoś mądry kiedyś powiedział : " dopóki walczysz - jesteś zwycięzcą ". Chwilowo zabrakło mi mocy, ale nie złożyłam jeszcze broni... tylko tak bardzo brakuje mi tej normalności... 
Ale pozytyw tygodnia jest taki, że nawiązałam kontakt z kolejną osobą która leczy sie w tej samej klinice w Berlinie co ja od grudnia zeszłego roku.... i co ??? I ma się całkiem dobrze ... Chłopak walczy dzielnie i pomimo innych przeciwności losu sie nie poddaje...  Kurcze dopada mnie teraz cały czas myśl, że skoro komuś pomaga to czemu na mnie ma nie zadziałać... no dlaczego nie ??? !!! Powiedział mi , że muszę się ze swoją chorobą zaprzyjaźnić ... Cholera to niemożliwe... nie może być moim przyjacielem ktoś kogo tak bardzo nienawidzę !!! To coś zniszczyło mi całkowicie życie i nie ma w nim dla takiego syfu miejsca !!!
Dzisiaj Wszystkich Świętych ... Bałam się jak cholera... był wczoraj bunt, złość, bezsilność... ale poszłam... Było zupełnie inaczej niż w zeszłym roku... Całkowita obojętność, byłam na cmentarzu ciałem ale nie duszą... W zeszłym roku stałam nad grobami płakałam wyobrażałam sobie jak będą stali nad moi grobem a dzisiaj nic... kompletnie nic... Bałam się tylko spotkać ludzi... bałam się spojrzeń, pytań... Cały czas się tego boję... Ale nie bałam sie stojąc na cmentarzu, stojąc u Dziadzia , stojąc u mojej A. Czułam dziwny spokój.... 
A ten jest mi teraz najbardziej potrzebny....
Tylko męczyło mnie cały czas jedno pytanie, na które nikt nie zna odpowiedzi... Dlaczego człowiek rodzi się tylko po to, żeby umrzeć ???
Dlatego losie daj mi chwilę ... chociaż tyle ...




niedziela, 28 października 2012

[36] CZAS SIĘ ZATRZYMAŁ...

Czas jakby się zatrzymał w miejscu...
Życie wszędzie wokół toczy się dalej, nie u mnie...
Zbieram się , ale opornie ...bardzo opornie mi to idzie...
Próbuje to wszystko poukładać, zorganizować i nic mi z tego nie wychodzi...
Wiem poddać się jest najłatwiej ale jeszcze ciężej jest mi walczyć.
Każdy dzień wygląda tak samo nie mogę zająć myśli niczym innym, na niczym się skupić..
Najgorsza jest ta bezsilność... tak chciałabym sie cieszyć, nie byc ciężarem dla innych... ale to cholernie trudne.
Zafundowałam moim bliskim półtorej roku niesamowitych atrakcji, których końca nie widać.
Nie chce siedzieć i płakać , ale to jest silniejsze ode mnie...
I jak mam sie podnieść kiedy cały czas dostaję kopa w d... ???
No jak ???
Nie pisałam bo nie miałam na to siły... Nie potrafiłam się zebrać w sobie.
Mało nam jednego problemu to teraz pare tygodni czekamy na kolejne wyniki biopsji.. biopsji piersi mojej kochanej Mamuśki... Pisząc to sama w to nie wierzę...
No bo jak ??
Jak w jednej rodzinie może się pojawić kolejny guz ???
Czy jeden nieoperacyjny gnojek u mnie nie wystarczy ???
Nie pogodziłam sie z tym faktem, że choroba mnie dopadła ale to że wykryto guza w piersi u mojej kochanej Mamuśki dobiło mnie na maxa !!!
Mam żal, czuje gorycz i czuje się taka bezsilna...
Chce być silna nie dla siebie ale teraz dla Niej..
Tłumacze sobie, że przecież los nie może być aż tak okrutny, żeby pokarał Nas aż tak bardzo, żeby i u Mamuśki okazało się coś złego.
To nie będzie nic groźnego !!!
NIE MOŻE !!!!
I znowu to czekanie na wyniki, to już jest chyba wpisane w nasze życie...
Zastanawiam się tylko skąd brać na to wszystko siły ??? Jak stawić czoła temu wszystkiemu ???
Tych sił mi ostatnio brakuje...
Nic mnie nie cieszy dosłownie nic...
Ciężki okres przede mną... w dodatku 1 listopad... Nie cierpię tego święta...
Odkąd zachorowałam wręcz nie znoszę !!!
Tym bardziej teraz... teraz kiedy odeszły dwie bliskie mi osoby...
Dobija mnie to...
Już w zeszłym roku wpadłam w histerię na cmentarzu stojąc nad grobem ciotki,uświadamiając sobie jak kruche jest życie...że kiedyś, może nawet szybciej niż przypuszczam ktoś będzie tak stał nade mną... wiem, że to nieuniknione. Rodząc się wszyscy mamy to wpisane w swój życiorys. Nigdy o tym nie myślałam, a teraz moja czaszka,aż dymi, serce wali jak oszalałe a dusza krzyczy nie !!! Po prostu nie !!! Jeszcze nie teraz !!!
To takie niesprawiedliwe...
Powinnam teraz bawić swoje dziecko, moi rodzice zajmować się swoim wnukiem... cieszyć się życiem...
A ja co ???
A ja czuję się przegrana...
Wiem, wszystko ma swój cel a ja sobie właśnie uświadomiłam że za kilkanaście dni minie półtorej roku odkąd wiem , że to "coś" siedzi w mi w głowie ...
Kiedy sie dowiedziałam,że jestem chora i doszły mnie informacje że ktoś z glejakiem żyje już dwa lata było to dla mnie wielkie szczęście prosiłam o te dwa lata !! A teraz nawet nie wiem kiedy umknęło mi 1,5 roku...
Kiedy ????
I dochodzi do mnie, że czas naprawdę zatrzymał się dla mnie w miejscu, a z drugiej strony tak strasznie pędzi...




czwartek, 18 października 2012

[35] DOBRE ... ZŁE WIADOMOŚCI ???

Wyjazd do Berlina męczący...
Powrót jeszcze gorszy...
Dopiero dochodzę do siebie, zbieram siły ale kiedy zbiorę całkiem ???
Nerwy wzięły górę i już w drodze do Berlina pierwszy przypał. Po ujechanych 160 km zachciało mi się o 5:00 rano herbaty !!! W sumie już w Katowicach mi się zachciało , ale nie nie stajemy bo ulubioną stacja Hubiego jest Orlen i tam niebawem się zatrzymamy i to niebawem było za 140 km...
Wyszłam po kawy i moja herbatę płacę i znieruchomiałam ...
Zero euro w portfelu...nic...pustka same złotówki... a przecież dzień wcześniej byłam jeszcze z Tatkiem wymieniać kasę w kantorze !!!
Oblały mnie zimne poty,serce stanęło w oczach pociemniało...
Jak jak to zrobiłam... tyle razy wszystko sprawdzane przed wyjazdem ... wertowane... a jednak bez niespodzianek nie mogło sie obyć...
Szczęście w nieszczęściu pomyliłam koperty i miałam przy sobie złotówki ale co dalej. Złotówkami raczej
w Niemczech nie zapłacę no i pytanie czy starczy ???
Wpadliśmy na pomysł , że na 99,9 % przy granicy będzie kantor, ale moja pierwsza myśl, a co jak nie będzie ??? W końcu ostatnimi czasy same niespodzianki. Zaczęło być jeszcze bardziej nerwowo ale innego wyjścia nie było, trzeba było zaryzykować bo czasu na powrót już nie było. Gul mi puścił jak po długim czasie zobaczyłam olbrzymią reklamę  "Kantor 24 h " 4 km. Delikatna ulga ale dalej niepokój, czy cholera starczy.
No ale cóż , jakie było wyjście będziemy najwyżej kombinować...
Jedziemy dalej... mój strach był tak olbrzymi, że mnie całkowicie sparaliżował. Nie potrafię opisać stanu w jakim wczoraj byłam, w jakim byłam od kilku dni...
Nie spałam już drugi dzień, w końcu na chwile udało mi sie odpłynąć i powyginana na chwile przysnęłam.
W ogóle ostatnio o niczym innym nie marzę jak tylko o tym, żeby zamknąć oczy i przespać cały ten cholerny koszmar !!! 
Dojechaliśmy na miejsce, w klinice czarno od ludzi dzikie tłumy no i kolejna niespodzianka trzeba czekać jest obsuwa czasowa i to znaczna. Wypuściliśmy się trochę na miasto.. moje nóżęta ledwo mnie niosły, mało do mnie docierało. Ogarnęła mnie taka słabość, że nawet ciężko było mi cokolwiek mówić. Po powrocie do kliniki cierpliwie siedzieliśmy i czekaliśmy na swoja kolej... Nie pamiętam kiedy ostatnio,aż tak koszmarnie się czułam, nie byłam w stanie nawet pić o jedzeniu w ogóle nie mogło być mowy.. Nie jestem super bohaterka ale nie jestem tez mega mięczakiem a wczoraj... wczoraj działo się ze mną coś czego nie jestem w  stanie nawet opisać. Oddychanie sprawiało mi nie lada problem , nie wspominając o innych czynnościach życiowych. Nawet nie wiem jak poniosły mnie nogi kiedy przyszła moja kolej i Profesor zawezwał do gabinetu...
I zaczęło się ... wywiad szereg pytań o moje samopoczucie i w końcu odpalenie płyty z rezonansu... Porównanie badań  obecnego i z ostatniego rezonansu z sierpnia... I tu niespodzianka : wg opisu polskiego radiologa guz jest w jednym miejscu 2 mm większy z czym Profesor w ogóle się nie zgadza !!!  Dokładnie przeglądał przez ponad 30 minut płyty porównywał i pokazywał, że jest lepiej, że jest poprawa !!! Moja Iwonka kochana tłumaczka dokładnie użyła określenia, że guz jest mniej aktywny i mniejszy niż ostatnio !!!  Wiadomo trzeba jeszcze czasu, ale wg Niego jest poprawa i absolutnie nie zgadza sie z tym co napisał radiolog... Więc nie przerywamy leczenia...  kontynuacja przez najbliższe 6 tygodni po czym ponowny rezonans i kontrola...
Więc dobre i złe wiadomości ... Niemiecki Profesor- poprawa, polski radiolog - przeciwnie minimalne pogorszenie ... 1: 1. Któryś z nich na pewno ma rację...
Wierzę , że światowej sławy Profesor Neurochirurgii !! Ale niepokój dalej pozostaje bo zawsze jest jakieś ale...
Wiem, że nie mogłam oczekiwać cudu po miesiącu, a jednak zawsze będę marzyć , że darmowa wycieczka w końcu dobiegnie końca.
To czekanie... cholerne czekanie jest najgorsze... wiem te 6 tygodni minęło nie wiadomo kiedy to i następne strzeli... A wtedy... wtedy kolejny sprawdzian mam nadzieje, że dalej z pozytywną oceną .... Chyba, bo z tym choróbskiem nigdy nic nie wiadomo...
Chce się cieszyć, chce się wyłączyć, zapomnieć ale na razie łatwo mi to nie przychodzi.
Musze się przeprogramować i tak jak wszyscy moi najbliżsi wierzyć w to co powiedzieli w Niemczech. Musze wierzyć... głęboko wierzyć, że się uda...
Ten czas cholerny czas... wiem , że zleci ale to znowu będzie najdłuższe 6 tygodni w moim życiu...
Jestem wyczerpana...
Mam nadzieję, że w końcu i dla mnie zaświeci światło...



wtorek, 16 października 2012

[34] WSZECHOBECNY PARALIŻUJĄCY STRACH...

Nie radzę sobie...
Opadłam z sił...
Od kilku dni całkowicie sparaliżował mnie strach...
Chwile zapomnienia i radości są takie ulotne... już ich nie pamiętam...
Dochodzą mnie wieści , że kolejne osoby przegrały walkę z cholernym rakiem ...
Choroba zbiera swoje owocne żniwa !!!
Nawet TV nie sposób oglądać... właśnie teraz w kolejnym serialu kolejna osoba dowiaduje się, że ma raka trzustki... To jakaś plaga, niedługo chyba otworzę lodówkę a tam wyskoczy raczysko !!!
Pojawia sie milion pytań... Co ze mną dalej będzie ??? Jak mam żyć ???
Tego co sie teraz u mnie dzieje nie można nazwać życiem .. to istna wegetacja...
Nie mogę spać... nie mogę jeść...
Wszyscy wrócili do swoich obowiązków, Mamuśka , Tatko do pracy.. Bączek na uczelnie ... a Ja ...
Ja tkwię w nicości... żyje z dnia na dzień...każdy wygląda tak samo... Snuję się po domu bez celu... O niczym innym nie myślę od kilku dni, tylko o tym, że jestem chora... i to nie grypa , która po witaminie  C przejdzie... tutaj trzeba czasu, a ja jestem już taka zmęczona i niecierpliwa...
Nerwy i strach wzięły górę...
Najgorszy w tym wszystkim jest fakt, że nie jestem w stanie przewidzieć jak będę się czuć dnia następnego...
W czwartek siedziałam z moimi laskami ,byłam naprawdę szczęśliwa... Ryjek mi się cieszył...
Piątek trauma, która ciągnie się do dzisiaj, ścisk w gardle i totalna dezorientacja...


Za kilkanaście godzin wyjeżdżam do Berlina do człowieka , który ostatnio zadziałał na mnie jak balsam łagodzący oparzenia... Przyjechałam po wizycie w klinice pełna nadziei, tym razem tez chciałabym w takim stanie wrócić... Wiem, że to za krótki czas żeby cokolwiek powiedzieć... cokolwiek myśleć o skuteczności terapii ale łudzę się , że może... Wiem, że guz nadal tam jest nie zniknął... ale wystarczyłaby mi tylko myśl ze stoi w miejscu... Chciałabym potwierdzenia moich myśli z ust Profesora...
Tyle rzeczy bym chciała jeszcze zrobić...
Wiszę w próżni ...
Jestem bezsilna ...
Niemoc mnie paraliżuje...
Życie wokół toczy się dalej,  a moje ???
Moje stanęło w miejscu ...



czwartek, 11 października 2012

[33] MARZENIA TE DUŻE I TE MELEŃKIE ...

Bezsenność mnie poraża..
Pochłania do reszty...
Ostatnio zaczynam się zastanawiać czy ja w ogóle kiedyś będę jeszcze normalnie spała ???
Nie wiem co dzieje się z moim organizmem. Nie potrafię go okiełznać. Pełzam po domu do 3:00, 4 :00 w rano ... Im bardziej się zmuszam, żeby zasnąć tym bardziej mój umysł się buntuje...
Chodzę nabuzowana...
W dzień się ukrywam przed słońcem więc chyba nocą muszę nadrabiać... Tyle że kompanów do rozmów niewiele ;-)
To już jutro ... nie wiem czy to cisza przed burzą czy dopiero wybuchnę ale ... cierpliwie czekam na tą cholerną płytę, na wyjazd do Niemiec i opinię profesora... Nosi mnie... nóżkami przebieram, tak chciałabym żeby już była noc z wtorku na środę... Siadać do samochodu z termosem w łapie, podusią i kocykiem...
Wyobrażam sobie drogę powrotną i marzę... marzę , że gęba mi się śmieje bo ten syf zareagował na leczenie , że w końcu jego wycieczka za darmo ma pierwszy przystanek... potem kolejny... i kolejny... aż w końcu wysiada !!!
Marzyć w końcu ludzka rzecz, a dzięki tym marzeniom jakoś egzystuje...
Ostatnio tylko bujam w obłokach...
Marzę o powrocie do pracy ... wszyscy marzą o tym jak przetrwać od poniedziałku do piątku, a ja marzę, żeby zerwać sie rano, biegać w popłochu po mieszkaniu , jedną ręka myć zęby , drugą ręka robić oko, wskoczyć do samochodu, przejeżdżać na  pomarańczowym świetle, słuchać Radia Karoliny  7:22, podjechać pod wejście, zostawić zapalony silnik w samochodzie jak to zawsze miałam w zwyczaju, biegnąć do czytnika żeby odbić kartę...
Tak cholernie za tym wszystkim tęsknie... za taka moją normalnością... Tak bardzo mi tego wszystkiego brakuje !!!
I codziennie ... codziennie marzę o tym dniu kiedy to wszystko wróci... kiedy zasiąde przy swoim biurku... otworze swoją szafę...
Boże kiedy to będzie ??? No kiedy ???
Podobno jeśli się czegoś bardzo pragnie to się to ściąga...
Ściągam więc myślami ...
Wczoraj tak sie wzruszyłam... zaskoczył mnie cholernie jeden telefon... Mój poczciwy Dyrektorek z dawnego liceum dzwonił do mnie... Głos ugrzązł mi w gardle było potem trochę płaczu...Kurcze tyle lat minęło... nie zapomniał, to co powiedział dało mi powera i od wczoraj nic innego nie powtarzam jak Jego słowa, że moje kłopoty to tylko kłopoty przejściowe !!! Uczepiłam sie tej myśli i nie odpuszczam.  Powtarzam to teraz jak mantrę...przejściowe...przejściowe...
Dzisiaj tez się wzruszyłam... Moje laski tak o mnie dbają, tak mnie rozpieszczają... nie pozwalają poddawać się smutkom. Dostać parasolkę przeciwko słońcu to jest coś :-) Moja mina jak ją rozłożyłam była chyba niezapomniana, będę oryginalna i rozpoznawalna.Co tu dużo gadać



Cóż ostatnio byłam w końcu w kręgu zainteresowań przechodniów w Katowicach kiedy czekając na Mamuśkę, aż skończy swoje zabiegi u lekarza spacerowałam z Bączkiem z olbrzymim czarnym parasolem. Nie byłoby w tym pewnie nic dziwnego gdyby nie fakt, że ludzie chodzili bez kurtek, słońce nieźle prażyło, a na niebie nie było nawet pół chmurki :-) Ale co mi tam , za namową Bączka starałam sie nie zwracać na tych wszystkich ludzi uwagi. A dzisiaj... dzisiaj przemknęłam do lekarza odebrać wyniki badań krwi niczym tajemniczy Don Pedro z Krainy Deszczowców ;-) Opatulona,  zakapturzona...
Nie mniej jednak w dobrym humorze wróciłam do domu.. Moje nerki pracują iście fantastycznie oby tak dalej !!! Najpierw nerki , potem mózg i życie będzie piękne...
Jutro... a raczej to już dzisiaj 18:20 rezonans... chwile grozy... potem jeszcze większe katusze czekać parę dni na wyniki...
Ta piosenka miała mi kiedyś przynieść szczęście... Kiedyś sie nie udało może teraz nadejdzie ten czas...



Cóż jak zwykle się modlę i proszę o modlitwę wszystkich zainteresowanych...

niedziela, 7 października 2012

[32] DLA TAKICH CHWIL WARTO ŻYĆ...

7 październik jedna z moich ulubionych dat...
To właśnie dzisiaj 21 lat temu przyszedł na świat mój Bączek
To już drugie takie urodziny " w powiększonym gronie". Co prawda jeden "gość' zupełnie nieproszony ale niestety obecny !!!
Mój pasażer na gapę... No ale cóż postanowiłam go dzisiaj ignorować.
Zaparłam się od piątku !!
A co !!!
Nie będzie guzior pluł mi w twarz !!!
Grypsko opanowane ( co by nie zapeszyć ), no ale niestety dopadło teraz tatka. Widze , że grypa zagościła w mojej rodzinie na dłużej. Została tylko mamuśka, ciekawe czy jej faszerowanie się czosnkiem przyniesie zamierzony skutek czy ja tez dopadnie ,oby nie ...
Więc trzeba było sie dzisiaj zmobilizować i tryskać dobrym humorem ;-)
Nie musiałam sie nawet zbytnio wysilać.
To jeden z najpiękniejszych dni ostatnio w moim życiu.
Zawsze uwielbiałam rozpieszczać mojego "malutkiego" Bączka i mam nadzieje, że jeszcze wiele razy będzie mi to dane.
Uśmiech na jej twarzy i ten okrzyk zachwytu kiedy otwiera głupiutki prezent jest bezcenny.
Potrafi się cieszyć z takich prostych i banalnych gadżetów. A mnie to sprawiło tyle przyjemności.
Widzieć ja szczęśliwa to jednocześnie być szczęśliwą.
Obiecałam jej dzisiaj , że Jej 42 urodziny także spędzimy razem.. Łezka popłynęła ale muszę słowa dotrzymać !!! Będę miała wtedy 51 lat ;-)
Kurcze ja dzisiaj nie wychodząc nawet na sekundę z domu byłam naprawdę szczęśliwa !!!
Tak po ludzku, tak prawdziwie. Nawet teraz jak to wszystko piszę serce wali jak oszalałe ale pierwszy raz z radości, nie ze strachu.
Więcej takich dni !!! Więcej !!!
Za oknem ponuro, a ja ten dzień zaliczam do wyjątkowych... każdy dzień jest dla mnie wyjątkowy z prozaicznego powodu bo jest ... bo był.... ale dzisiejszy był jakiś szczególny. I nie potrafię chyba tego zwykłymi słowami opisać...
Kocham moja "malutką " siostrzyczkę i nigdy nie przestanę.. Dla mnie już zawsze będzie moim Bączkiem...






Więc chwilo proszę Cię trwaj....

czwartek, 4 października 2012

[31] ZMIANY... ZMIANY...

Ubaw po pachy !!!
Jakże by mogło być tym razem inaczej ;-)
Termin wizyty w Berlinie przesuniety o całe 5 dni, dlaczego mnie to nie dziwi ??
A no już wcale ;-)
To juz jakaś norma, niedługo stanie się tradycją, że nigdy w okreslonym terminie nie moge trafić do żadnej  kliniki, bo zawsze coś :-)
I tym razem nie mogło być inaczej.
Termin wyjazdu do Niemiec przesunięty z 12 na 17 października. Te 5 dni jakoś " zniese" , byle tylko było warto !!!
I co rezonans tez automatycznie przesuwamy , nie będzie we wtorek będzie za tydzień w piątek.
Minie 2 miesiące od mojego ostatniego skanowania i 6  tygodni od momentu rozpoczęcia terapii.
Ciemno wszędzie... głucho wszędzie... co to będzie ??? !!!! co to będzie ??? !!!
W sumie to najpierw byłam zła a potem śmiałam się jak głupi do sera.
Kolejny raz sie potwierdziło,że ze mna to już nie może byc normalnie ;-)
Życie uwielbia mnie zaskakiwać, ale show must go on !!!!


Grypsko nie odpuszcza, z nochala się leje, ale co tam z grypą !!! Twarda jestem muszę, nie tylko dla siebie...oj nie tylko... niektórzy byli do tej pory dla mnie teraz ja muszę być dla Nich ...

środa, 3 października 2012

[30] NIE CHWALIĆ DNIA PRZED ZACHODEM SŁOŃCA ...

W życiu nie ma lekko...
Dzisiejsza noc doskonale to odzwierciedliła...
Jak to mówią nie ma co chwalić dnia przed zachodem słońcem...
Nie ma co popadać zbyt szybko w euforię, bo jak to zwykle bywa za chwilę dostaniemy obuchem w twarz...
Dren... zastawka... dała o sobie znać o 3:00 rano !!! Znowu cholerstwo sie gdzieś źle ułożyło, znowu dało mi popalić...
Jak ja "uwielbiam" ten ból, z którym w żaden sposób nie potrafię sobie poradzić. Pojawia się nie wiadomo skąd i nie wiadomo kiedy sam odchodzi...
Szkoda tylko, że to odchodzenie tak opornie mu idzie...
Już dawno nie było ataku , a ja głupia myslałam , że moje dobre samopoczucie będzie juz trwac wiecznie.
No i się przeliczyłam...
Waga znowu spadła o 2 kg, zero tłuszczu w tym moim brzuszysku. Dren nie ma sie gdzie schować...
Nie rozumiem tylko dlaczego wybiera sobie zawsze nocne godziny...
Najgorsze jest w tym wszystkim to , że żaden lek przeciwbólowy nie działa, jak to mówią ból mechaniczny trzeba czekać, aż sam przejdzie. Tyle, że dzisiaj czekałam do białego rana... Bączek po 8:00 wychodził na praktyki, a ja nadal nie mogłam sie ruszyć...
Coś czuje , że będę odsypiać swoją "miłą" przygodę...
Jeszcze w dodatku dopadło mnie mega przeziębienie.
Od wczoraj wygrzewam sie pod kocykiem.. gorączka , dreszcze, z nosa cieknie... Z odpornością od wielu lat mam na pieńku... Bączek przywlókł wirusa w weekend i długo nie musiałam czekać na efekty...
Wiem, wiem nie ma co narzekać...
Żeby tylko takie choroby mnie dopadały to byłoby dobrze...
Czy coś mnie jeszcze zaskoczy ???






poniedziałek, 1 października 2012

[29] ODBIĆ SIĘ OD DNA...

Odbiłam się na chwilę od dna...
W sumie to trwa już jakby nie patrzeć trzeci dzień...
Byłam w piątek z Mamuśką w cudownym miejscu...
Kolejna msza za uzdrowienie chorych... tym razem Gliwice... 
Co tam się działo !!! Ludzie mdleli po dotknięciu księdza, padali na marmurową posadzkę.
Nikt ich nie podnosił, nikt nie reagował !! Stałam jak słup soli i na początku nie mogłam tego wszystkiego ogarnąć. Pierwszy raz w życiu uczestniczyłam w czymś takim, ale wrażenia bezcenne. Kościół pełen ludzi , zdrowych , chorych...To na pewno nie był mój pierwszy i ostatni raz.
Jeszcze tam wrócę !!
Wrócę podziękować, a jak !!!
Dużo kosztowało mnie wyjście pod ołtarz kiedy ksiądz wywołał wszystkie osoby chore na raka. W pierwszym odruchu mnie sparaliżowało, nogi jak z ołowiu.
Trochę to trwało zanim dotarło do mnie,że cholera to przecież Ja !!!
Że muszę tam podejść, jakiś taki wewnętrzny głos podpowiadał mi idź!
Pobiegłam...
Zdążyłam na błogosławieństwo... Stałam na środku pomiędzy tyloma młodymi osobami... Tylu z Nas choruje... aaaaa szkoda nawet gadać...
Mamuśka się rozkleiła, płakała łzami jak grochy. Obie płakałyśmy...
Ale wróciłyśmy weselsze, spokojniejsze.
Piątek pomimo nie najlepszych wiadomości zakończył się bardzo pozytywnym akcentem..
Wstąpiła we mnie nowa nadzieja i zamierzam ją bezgranicznie pielęgnować !!!
Kurcze blaszka... cały weekend , aż mnie nosiło.
Ze wszystkich możliwszych sił starłam się odgonić czarne myśli...
Idąc za ciosem raz dwa pojechaliśmy wczoraj na wioskę..
Cel... jabłka ...
Tyle jabłonek, niepryskanych to co teraz lubię najbardziej... i gdzieś pomiędzy tym wszystkim ja, ukryta przed słońcem...







No pogoda idealna dla mnie nie była.
Skutek uboczny leku ( 12 tabletek dziennie , o Matko !!!) niestety się utrzymuje. Mega po prostu mega nadwrażliwość na słońce...
Ale co mi tam !!! Jeśli tylko to na mnie zadziała ,mogę łykać nawet 40 dziennie do końca życia, chodzić z parasolem , w rękawiczkach i kominiarce byle tylko skutek był !!!
Jakby nie patrzeć minął już miesiąc terapii...
9 październik godz. 18:00 i chwila prawdy... rezonans i wyjazd z płytą do Niemiec do kliniki w nocy z 11/12 października...
Jak to zleciało... dopiero co tam byłam, trzęsłam się ze strachu kiedy spoglądałam z niecierpliwością to na Profesora świergolącego w zupełnie nieznanym dla mnie niemieckim języku to na moją kochaną tłumaczkę :)
I teraz znowu powtórka z rozrywki...
Co to będzie ???
Chciałabym , żeby było dobrze... Nic więcej do szczęścia mi nie jest potrzebne....
Może w końcu komuś uda sie sprawdzić bilet mojemu pasażerowi na gapę i zmusić do opuszczenia z darmowego autobusu...



czwartek, 27 września 2012

[28] BEZSENNOŚĆ...

Męczy mnie brak snu...
Nie wiem skąd to się we mnie bierze...
Im bardziej usiłuje zasnąć tym bardziej mi się to nie udaje...
Okropność...
Wszyscy śpią.. tylko ja się pętam po domu i nie mam co ze sobą zrobić...
Co ja bym dała żeby normalnie zasnąć...To już n-ta noc z rzędu i zapewne nie ostatnia...
Zgroza !!!

Pogoda dzisiaj mi sprzyjała na maxa , napaliłam sie na spacer... i co ??
Jak zwykle nie wyszło.
Z obstawą Bączka miałyśmy dzisiaj przemierzyć park, no ale deszcz zniweczył mój cały plan.
Za to odważyłam się dzisiaj połazić po sklepie. Cóż po prostu zostałam do tego zmuszona, Hubiego rozwalone buty trzeba było oddać do reklamacji. Nie było zmiłuj się , musiałam z Nim jechać. To takie dziwne jak człowiek sie zmienia.. ja czyli ta , która w sklepie mogła być godzinami, wertować i przebierać wieszaki, spędzać godziny w przymierzalni teraz pomykam pasażem i wejdę może do jednego sklepu, chyba bardziej dla sportu. nawet gdyby mi ktoś dał na zakupy kilka tysięcy nie potrafiłabym ich na dzień dzisiejszy wydać... W ogóle mnie to nie cieszy...

To było już moje kolejne wyjście bez chustki... peruki..
Oswajam się sama ze sobą,  nie przychodzi mi to łatwo...
Czuję się jak chłopczyk !!!
Wiem, że to w tej chwili nie jest najważniejsze, to głupie... Jednak za każdym razem kiedy patrzę
w lustro , odbijam się w witrynie sklepowej moja nowa fryzura przypomina mi,że coś jest nie halo...
że jestem chora...
A zresztą kto by się w takiej chwili włosami przejmował.
Fajnie by było być dawną sobą, taką "starą" Ja, ale trzeba żyć dalej i cieszyć się z każdej chwili i chociaż na moment udawać, że nie ma problemu. No właśnie udawać tyle mi zostało...

Ach te moje kudły , nie tylko ja byłam do nich przywiązana.
Sama się na tym łapie, że po każdym umyciu głowy robię turban z ręcznika na głowie :-)
Szczytem szczytów był jednak fakt, kiedy rodzice zostawili mnie w szpitalu, a Mamuśka wchodząc w domu do łazienki zobaczyła szczotkę i zasmucona do siebie powiedziała : " Cholera zapomniała szczotki, co Ona teraz zrobi ".
Płakałyśmy ze śmiechy jak mi to opowiadała :-)
Aż mi się cieplej zrobiło jak sobie o tym teraz przypomniałam...
To są momenty, które dają mi pewna silę, oby było ich więcej...

niedziela, 23 września 2012

[27] PŁACZUSIOWO...

Dopadła mnie niemoc fizyczna i psychiczna ... płacz... przeraźliwy strach ...
Nic innego dzisiaj nie robię tylko myślę ...
Cały dzień przespałam, a teraz emocje wzięły górę...
Wybuchłam...
Najgorsza w tym wszystkim jest ta cholerna bezradność... Ten porażający strach...
Wczoraj uśmiechnięta... mogę nawet powiedzieć wesoła , a dzisiaj nie wiedzieć czemu zjazd totalny...
Nienawidzę tego stanu...
Zbierałam w sobie dzisiaj wszystkie siły, na przekór temu cholernemu " dziadowi" ale to dzisiaj "On" królował...
Uciekł mi dzień, nawet nie wiem kiedy...

Pomału zaczynam prowadzić wampirzy tryb życia...
Ostatnie poparzenie słoneczne dało mi sie we znaki... ujawniło się po 5 minutach na słońcu...
Cała twarz , dłonie ...
Matko istny szok, uczucie jak za starych dobrych czasów kiedy cały dzień leżałam na słońcu i tylko przez własną głupotę potem cierpiałam...
Tym razem było inaczej...
Cóż nie pozostaje mi nic innego jak spacery w słoneczne dni z parasolem...
Jeśli kogoś takiego zobaczycie w piękny słoneczny dzień , to będę Ja...
Łudzę się, że być może terapia działa, lek skutkuje...
Co ja bym dała żeby tak było...

Rezonans zbliża się wielkimi krokami, może to mnie właśnie dzisiaj sparaliżowało...
Od ponad roku moje życie krąży wokół tego... Przeżyc od rezonansu do rezonansu...
Choćby nie wiem jak człowiek starał się zapomnieć, strach jest wszechobecny
Dwa najbliższe tygodnie przemkną jak wiatr i znowu trzeba sie poddać temu co los przyniesie... temu cholernemu wynikowi, od którego tyle znowu zależy...
Nie jestem przecież wyjątkiem, każdy chory zawsze na to liczy, że właśnie tym razem pojawi sie jakieś światełko w  tunelu..
I ja jestem tego kolejnym żywym dowodem...



piątek, 14 września 2012

[26] BIOENERGOTERAPIA... CZYLI RĘCE , KTÓRE LECZĄ...

Pojechałam....
I podjęłam decyzję , że będę tam jeździć...
Bioenergoterapeuta na pewno nie zaszkodzi, a może akurat wspomoże...
Coś w tym przecież musi być...
Nie czułam ciepła, ale dziwnie przyjemne uczucie niesamowitego spokoju.
Nie wiedzieć czemu głowa przestała mnie boleć... Może sama z siebie, a może dzięki Niemu...
Nie znam odpowiedzi na to pytanie. Wolę wierzyć , że dzięki Niemu !!!
Na pewno nie zamierzam tego zaprzestać po prostu dobrze to na mnie wpływa i nie wstydzę sie do tego przyznać...
To przecież żaden wstyd...
A 40 minut błogiego relaksu jest dla mnie niesamowicie kojące.
Bo przecież wszystko się może zdarzyć, gdy głowa pełna marzeń, gdy serce pełne wiary...



Szkoda , że na razie los nie srebrzy się u moich stóp...

Znowu nie wiem jak dziękować wszystkim za okazaną pomoc...
Z jednej strony chciałabym być daleko od tego wszystkiego... wyłączyć się ... nie mysleć o tym.. ale nie sposób ... tyle wokół się dzieje...
Nigdy bym nie przypuszczała, że tyle osób, nawet obcych będzie mi pomagać. Ciężko mi o tym m mówić, bo nawet teraz kiedy o tym pisze ryczę jak bóbr i nie sposób tego powstrzymać.
Dochodzą do mnie cały czas informacje o różnych akacjach.
Wiem , że jutro jest impreza na Pogorii. Tym razem Regaty Kajakarskie...
Mój mózg tego wszystkiego nie ogarnia...
Móc uczestniczyć w tych wszystkich imprezach musi być niesamowitym przeżyciem, ale ja pomimo iż bardzo bym chciała nie potrafię, jest to dla mnie niesamowicie trudne, a moja psychika tego nie wytrzymuje.
I ten filmik na You Tube. Nie wiem kto go zrobił, kto wiedział, że to ostatnio moja ulubiona piosenka, która nieustannie nucę. Oglądam to po parę razy dziennie i się wzruszam...
Nie wiem kto za tym stoi ale naprawdę dziękuję !!!



Za każdym razem kiedy wiem o jakiejś akcji serce podchodzi mi do gardła, brzuch boli, łapy się trzęsą jak przed sprawdzianem w szkole.
Kurcze ciągle myślę jak ja mogę sie Wam wszystkim odwdzięczyć !!!
To niesamowicie ważne wiedzieć, że człowiek nie jest sam...
Czasami wyobrażam sobie wielka imprezę!! Ogromne ognisko ... głośna muzyka.... i cały ten tłum i ja pośród wszystkich zadowolona, że wszystko idzie zgodnie z planem, że pasażer na gapę dostał w końcu mandat i wielkimi krokami odpuszcza...
Żyje nadzieja , że w końcu rolę się odwrócą, że teraz ja mu nareszcie dokopie !!!
Wiem, że strach nigdy nie ustąpi, żyje jak na bombie ale wyobrażam sobie ze to bomba z opóźnionym zapłonem. Ze w końcu uda sie ja rozbroić.
Wiem nie jestem jedyna, takich jak ja są tysiące chorych, bezbronnych ale komuś sie przecież udaje, ktoś wygrywa !!!
A ja ???
Ja nie jestem jeszcze gotowa ,żeby odchodzić... 


wtorek, 11 września 2012

[25] ZAPOMNIJ SIE... I TAŃCZ...



11 dni...
Dzisiaj mija 11-ty dzień terapii...
Nie tracę nadziei, ale tez nawet na moment nie udaje mi się ostatnio zapomnieć...
Rozmyślam...analizuje...
Cały czas się zastanawiam co tez tam dzieje się w tej mojej głowie...
Chce wierzyć w to, że nie jest gorzej i że będzie tylko lepiej...
Ten cholerny czas...
Niby biegnie tak szybko, a jednak z perspektywy brania leku tak wolno.
Z jednej strony chciałabym, żeby był już październik i kontrolny rezonans a z drugiej staram się tą myśl odsuwać od siebie...
Wpadłam już w pewien rytm...
Pobudka 6:30 w pól przytomna sięgam po leki... i tak co 8 godzin... nie narzekam , mogłabym wstawać nawet co godzinę w nocy jeśli to ma pomóc !!!
Nie ma co narzekać... jedynym problemem są promienie słoneczne... Pogoda jak na razie mi nie sprzyja... Niestety przewidywany skutek uboczny wystąpił... Uczulenie na promienie słoneczne !!!
Nie sądziłam, że będzie aż tak odczuwalne, a jednak !!! Chowam się jak mogę.
Cóż nie będę czerpać energii ze słońca... Tyle, że ono ostatnimi czasy jest wszędzie ...
Może to dobry znak...
Może to znaczy tak jak dzisiaj powiedział mi chłopak, który z dobrym skutkiem stosuje tą terapię od  4 lat lek na mnie działa...
O niczym innym nie myślę , nic innego sobie nie wyobrażam i niczego dzisiaj bardziej nie pragnę...
Niczego bardziej nie pragnę od maja zeszłego roku...
Strach jest cały czas obecny w moim życiu...
I tak jak słowa tej piosenki :" Nie bój się bać, gdy chcesz to płacz..." doskonale odzwierciedlają sytuację ,
w której się teraz znajduje.
Nie poddaje się ,ale łatwo nie jest...powiedziałabym, że coraz ciężej...
Słowa, żę będzie dobrze !!! Musi być !!! jakoś do mnie nie docierają !!!
Chociaż sama powtarzam to sobie jak mantrę...
Staram się jak mogę, ale co z tych starań wyjdzie...
Chciałabym popełzać jeszcze na tym świecie długie lata...
Matko jak ja tęsknie za swoim dawnym życiem !!!
Codziennie przeglądam foldery ze zdjęciami z ubiegłych lat.
Moje urodziny...
To był rytuał... Obowiązkowo wyprawiane rok w rok...
Przychodził 19 marzec i wszyscy wiedzieli ze będzie impreza do białego rana...
Dom pękał w szwach od nadmiaru ludzi, Mamuśka szalała w kuchni kilka dni wcześniej, tańce...
Jakie to były piękne czasy... tyle przyjaciół... śmiechu
Co ja bym dała żeby to wszystko wróciło...

A teraz każdego dnia cieszę się że mogłam się obudzić....

poniedziałek, 3 września 2012

[24] NADZIEJA... UMIERA OSTATNIA...

Dużo się wydarzyło...
Niby to tylko tydzień, a wszystko przewróciło się do góry nogami...
Tyle się wydarzyło, że sama nie nadążam z analizą wszystkiego...
Przypadek .. a może zrządzenie losu sprawiło, że w tej całej niemocy  rozpaczy natrafiłam na osobę która poddała się parę late temu eksperymentalnemu leczeniu glejaka III stopnia w Klinice Neurochirurgii w Niemczech.
Niewiele mysląc nawiazałam kontakt, dostalam namiar, a w między czasie całą noc szukalam...
I znalazłam kolejna osobę !! Kolejną , która rownież leczy sie w tamtejszej klinice ... serce waliło mi jak oszalałe, pobudzona nie dałam spac tez mamie.  Oglądałyśmy analizowałyśmy, a ja nie mogłam się opanować !!! Jak tu zasnąć ???  No jak  ??? Nie dało się... Emocje wzięły gorę...
Wytrwałam jakoś do rana... Hubi skontaktował się z naszym " osobistym tłumaczem" i czekamy...
Czekamy i nic...
Nie udało się dodzwonić... Cóż trzeba było zacisnąć zęby i przetrwać jakoś kolejny dzień...
Wychodziłam z siebie, tak chciałam dostać jakaś namiastkę , tak namiastkę nadziei... nic więcej...
Nieprzespana noc dała sie we znaki i kolejnej juz nie przetrwałam... padałam jak kawka... odpłynęłam w błogim stanie...
Rano niczego nieświadoma otworzyłam oko i spoglądając na telefon serce podskoczyło mi do gardła... Cztery nieodebrane połączenia od Hubiego... Drżącymi rekami wykręciłam numer i czekam... nasz Anioł Stróż dodzwonił się do kliniki !!! Po przedstawieniu telefonicznie mojego przypadku, decyzja Profesora... przyjechać na konsultację za trzy dni !!!  Myślałam, że zemdleje, krew zaczęła szybciej krążyć... nie mogłam zapanować nad rekami. W głowie przewracało mi sie tym razem nie od mojego NIECHCIANEGO NIEPRZYJACIELA  ale od natłoku myśli... co przyniesie ta wizyta...
Trzy dni ciągnęły się niemiłosiernie, czas jak na złość stanął w miejscu a mnie tak się spieszyło,żeby już tam być na miejscu i usłyszeć, że jest szansa...
W końcu wybiła godzina "zero".  W silnym składzie wyruszyliśmy po nadzieje... kierunek Niemcy- Berlin...
Najważniejszy człowiek był z nami moja kochana Iwonka - mój osobisty tłumacz, bez której nie byłoby szans... człowiek dopiero w takich sytuacjach uświadamia sobie jaki jest nieporadny, nie zna języka i nie potrafi sam sobie pomóc w takiej chwili. Czułam się z tym strasznie ale wyznaczyłam sobie cel.. Jeśli tylko wszystko zacznie się układać najwyższy czas zabrać się za siebie i zacząć naukę języka obcego !!!
Hubi przewrażliwiony nakazał wyjazd w środku nocy... przezorny zawsze ubezpieczony lepiej być wcześniej na miejscu i poczekać niż się spóźnić i wrócić z kwitkiem. Wykazał się chłopak rozwaga jak nigdy dotąd.
Dojechaliśmy na miejsce...byłam i w dalszym ciągu jestem przerażona... udało nam się szybko i sprawnie znaleźć klinikę... Nie byłam w stanie na nic zwracać uwagi.. strach , który towarzyszy mi już od tak dawna niestety nie ustąpił i poraża mnie od stóp od głów.
Czekaliśmy na swoja kolei, byliśmy sporo przed czasem... po długim czasie w końcu przyszła moja kolej...
Weszliśmy w trójkę do gabinetu... Ja, Hubi i Iwonka mój- nasz tłumacz... szwagierka czekała w poczekalni. Biedna sama pośród Niemców, również nie znająca języka uśmiechała się tylko bo cóż innego mogła zrobić.
Profesor... niesamowicie ciepły człowiek od początku do końca wyłuszczył mi co to za choroba, opisywał zrozumiale dla prostego człowieka co mam w głowie, analizował skany mojego mózgu. Potrafił doskonale wymienić nie pytając mnie o zdanie jakie miałam lub mam objawy. Siedziałam tam i myślałam , że to wszystko nie dzieje się naprawdę , sceny iście jak z dobrego filmu... Siedząc tam czułam, że jestem naprawdę dla Niego ważna...
Niestety Profesor potwierdził, że według niego to nie jest II stopień, obraz radiologiczny sugeruje, że to może być III stopień,ale  nie może tez wykluczyć gorszej ewentualności chociaż raczej wątpiąca sprawa,jednak tego niestety nigdy nie można być pewnym bez rozpoznania histopatologicznego...
Głęboko wierzę, że to jednak ta bardziej optymistyczna wersja...
I muszę się tego trzymać bo inaczej zwariuje !!!
I stał się pewnego rodzaju cud !!!
Profesor zaproponował eksperymentalne leczenie, które stosuje już od dłuższego czasu na swoich pacjentach... Długo się nie zastanawiałam bo i nad czym ???
Jakie mam wyjście ???
Pojawiło się światełko w  tunelu i zamierzam nim iść do momentu, aż światło mnie oślepi !!!
Zdecydowanie zaproponował mi próbę przyjmowanie leku 3 razy dziennie po 4 duże piguły i kontrolny rezonans za miesiąc, który pokaże czy udało się guza utrzymać w ryzach a może nawet coś więcej ... i dalszą kontynuacje leczenia.... Dopiero po tym czasie jeśli nie będzie efektów zdecydować się na radioterapie mózgu... Leczenie kosztowne, ale czuje wewnętrznie że warto. Musze na siebie teraz szczególnie uważać. Coś tam w środku podpowiada mi od samego początku, że los się w końcu do mnie uśmiechnie... Dostałam promyk nadziei, który ostatnio u mnie pomału wygasał... tlił się, a teraz na nowo zaczął płonąć... Może to znak.. te wszystkie ostatnie zawirowania , powroty ze szpitala... może własnie to jest moje przeznaczenie... może to leczenie w Berlinie przyniesie skutek... strach mnie paraliżuje, ale podjęłam to ryzyko...
Czas pokaże czy podjęłam słuszną decyzję.
Tak bardzo chce w to wierzyć i wierzę...
Kolejna wizyta za miesiąc w Berlinie będzie decydująca... Ale już chyba bardziej zwariować nie można...
Nie ma przecież dnia , żebym zapomniała o tym że jestem chora, żebym nie zastanawiała się co będzie dalej, ile jeszcze mi zostało... Milion myśli kłębi się w głowie, ale co począć...
Chce żyć !!!  Będę próbować, aż w końcu osiągnę swój cel...
Muszę....
Nie mogę powiedzieć , że nie ma innego wyjścia bo zawsze jest ... można się poddać....
Jest mi ciężko... cholernie ciężko ale staram się wytrzymać.
Modlę się codziennie do Boga ale od soboty zawierzyłam mu całkowicie...
Zbieram się w sobie, rozpoczęłam terapię i teraz pozostało czekać na efekty...pozytywne efekty.
Patrze na te dzieci z teledysku i pozytywnie się nakręcam.
Skoro one potrafią się uśmiechać może i mnie się to uda...


Bo tak jak słowa tej piosenki:
" co Nas nie zabije to nas wzmocni
co Cie nie zabije zrobi z Ciebie wojownika"

Wojna z niechcianym pasażerem trwa ...
Jeszcze się nie skończyła !!!
Mowią, że nadzieja matką głupich... ale ona umiera ostatnia...