PROSZĘ POMÓŻ MI WYGRAĆ BATALIE O ZYCIE ....

Bank Zachodni WBK Odział 1 Kielce: 86 1090 2040 0000 0001 1113 97 44

w tytule wpłaty: KAROLINA DZIENNIAK
Fundacja z Uśmiechem, ul.Mielczarskiego 121/303, Kielce

KONTAKT :

E-MAIL : kalusia22@o2.pl


niedziela, 26 sierpnia 2012

[23] CZARNE CHMURY...

Brak sił...
Totalny brak sil i totalna bezradność, lęk strach przed tym co przyniesie przyszłość...
Ostatnio życie zaskakuje mnie coraz częściej.... Niestety nie w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
Dni mijają jak oszalałe, a złych myśli w mojej głowie nieskończona ilość.
Od kilku dni nie potrafię się pozbierać... ogarnąć tego wszystkiego... pojąć...
Strach wziął górę... zawładnął moim życiem ...
Cały czas... cały czas pod górkę !!!
Nadszedł słynny czwartek...
Ze ściśniętym gardłem pojechaliśmy silną ekipą na onkologię.
Tak jak wcześniej zostałam do tego przygotowana zapowiadał się tam długi pobyt... Wszystko poszło dosyć sprawnie i już za chwilę leżałam na łóżku w trzyosobowej sali na piątym piętrze... Nie wytrzymałam napięcia... emocje wzięły górę.  Tak bardzo chciałam być twarda, odważna i silna.
Dla mojej Mamci , Tatka , Hubiego... Nie wytrzymałam, rozpakowując rzeczy wybuchłam... Nie mogłam powstrzymać łez, trzęsłam się ze strachu błagając rodziców żeby mnie stamtąd zabrali ....
Tam z każdego zakamarka wyłania się rak... jest wszechobecny i nie ma jak przed nim uciec... Nie sposób choćby nie wiem jak człowiek się starał...
Sparaliżowana strachem czekałam na dalszy rozwój wydarzeń... Nie mogłam myśleć o niczym innym jak o wyniku rezonansu wykonanego tydzień temu... Czas się niemiłosiernie dłużył , a Pani doktor nie przychodziła... W końcu zostałam sama... Po całym dniu moja eskorta odjechała, wiedziałam, że wiecznie ze mną nie będą... W końcu po paru godzinach poznałam wynik rezonansu... Niby układ komorowy uległ normalizacji , czyli zastawka działa prawidłowo ale wymiary guza.... 30 x 25 mm ,a dwa miesiące temu było 26 x 26 mm. Ale najgorsze miało dopiero nadejść...
Plan sytuacyjny przedstawiał się następująco: piątek rano seria badań krwi, prześwietlenia,
w poniedziałek badanie PET i lekarze z Monachium, wtorek transport na zaprzyjaźnioną neurochirurgię, środa biopsja mózgu... W sumie nic nowego przygotowywałam się do tego już od trzech tygodni, tyle czasu zajęły same procedury, sprowadzenie znacznika do badania PET, ustalenie terminu biopsji itp.
Nawet nie wiem kiedy padłam jak mrówka... Nie wiem jak mi się to udało, ale przespałam jak zabita calutka noc...
Dzień drugi... piątek....
Wczesny ranek i badania krwi, tyle fiolek to ze mnie jeszcze nigdy nie spuścili.... ale równocześnie tak bezboleśnie dawno się  nikt w moje żyły nie wkłuwał, muszę przyznać że pełna perfekcja ze strony siostry. Opieka naprawde na najwyższym poziomie, wszyscy mega mili, przyjaźni uczynni troskliwi...
Po śniadaniu opadłam z sił, dość szybko jak na mnie, ale ostatnio długo podsypiam... sił  brakuje, męczę się, nieprzyzwyczajona jestem do takiego stanu i nie powiem żebym byla z tego faktu zadowolona.
Dziwne uczucie ale czuję, że tam coś w głowie mi siedzi...
Nie ma chwili  żebym ostatnio o tym nie myślała, zaczynam pomału wariować...
I tak pospałam ładnych parę godzin ... to mi ostatnio najlepiej wychodzi ale ciągle odczuwam zmęczenie. Po przebudzeniu moje " współlokatorki" poinformowały mnie , że była u mnie Pani Doktor... Ale że słodko spałam nie chciała mnie budzić... Podreptałam w jej poszukiwaniu bo w głębi duszy czułam, że coś się stało...
Zawsze przecież coś się dzieje , więc dlaczego teraz miało być inaczej ???
 Żeby zbadać sprawność mojego " chorego mózgu" przeszłam testy sprawdzające i o dziwo dostałam 30 punktów na 30 możliwych. Jak dla mnie w jakimś stopniu sukces, pomimo tego guziora jeszcze jestem sprawna intelektualnie...
Kiedy szykuje się już do wyjścia nagle Pani doktor prosi żebym jeszcze siadła bo chce ze mną porozmawiać... To nie zabrzmiało dobrze ... I co ?? I nagle okazuje się, że dalszych badań nie będzie, że neurochirurdzy nie podejmą się już biopsji, zbyt duże ryzyko... ja tego zabiegu nie przeżyje ... Myślałam, że zemdleje, pociemniało mi w oczach, oddech przyspieszony i totalna burza w mózgu... Mam teraz żyć ze świadomością, że guz rośnie, prawdopodobnie zezłosliwiał i nie mogę się dowiedzieć co to za stopień i jak z nim dalej walczyć ???!!! A co jeśli to czwórka ??? Najgorszy z najgorszych !!!
Tego nie dowiem się już nigdy !!! Nikt nawet nie wspomniał trzy tygodnie temu , że biopsja jest niemożliwa... Ja sama nie brałam nawet pod uwagę, że guz może przeszedł transformację...Tak mi zasugerowano , przekonywano , że biopsja jest konieczna,że konsultowano z neurochirurgiem, a  teraz co nagle się nie da ??? Jak mam z tym żyć ??? Odechciało mi sie wszystkiego....Zaczynam zapominać jak to jest być zdrowym, szczęśliwym... Nic ale to nic mnie nie cieszy...  nie potrafię się pozbierać... Pozostają mi tylko na tą chwilę naświetlania i tu w Polsce na tym koniec. Cóż nie mam wyjścia nie pozostało mi na ta chwile nic innego... Ale to nie koniec "dobrych" wiadomości. Powalił mnie z nóg termin radioterapii !!! 20 wrzesień !!!! Przecież to za miesiąc !!! Nie nie mogłam w to uwierzyć, nie dość że czekam już dwa miesiące odkąd ten GAD się ruszył, to mam czekać jeszcze kolejny ???
Tego było już dla mnie za dużo... Piątek 24 sierpnia 2012 przejdzie dla mnie do historii... Miałam wrażenie że wszystko się sprzysięgło przeciwko mnie i byłam z tym wszystkim sama ... Nie zdążyłam jeszcze poinformować moich bliskich o tym wszystkim, nie wiedziałam jak... jedynym pozytywem był fakt, że udało się wynegocjować termin naświetlań na 5 września... chociaż tyle w tym całym bajzlu... no bo coś trzeba z tym gnojkiem robić... czegoś próbować... jak widać samym dobrym nastawieniem nie udało mi się go powstrzymać... Miałam jeszcze weekend przeleżeć po to żeby w poniedziałek zrobić tomograf i maskę i wyjść znowu na trochę do domu bo procedury przygotowawcze przecież trwają !!!
O nie !!! Nie chciałam zostać w tym miejscu przez weekend ze świadomością, że w poniedziałek mam wyjść. Do Gliwic nie mam tak daleko i mogę dojechać na zrobienie tej cholernej maski. Wszyscy zgodnie przystali na moja propozycję i w piątek dostałam zgodę żeby wrócić do domu  z zaleceniami zgłoszenia się w poniedziałek na TK i maskę... Nie miałam jeszcze pojęcia jak tam dojadę ale skłonna byłam przyjechać nawet sama pociągiem wcześnie rano byle już znaleźć się w domu...
Kolejny motyw... nie odebrałam walizki bo wydaja do 15:00, a ja się zameldowałam 15:03 .
Ale ten fakt to już mnie rozbawił, Pani siedzi ale nie wyda bo czas minął.
Normalnie to wyszłabym z siebie ale wiedząc, że w poniedziałek się tu melduje na chwilę odpuszczam
i śmiejąc się przez łzy wychodzę i czekam na Huberta. Wydawało mi się, że minęła wieczność no ale przecież nikt nie był na to przygotowany, że właśnie dzisiaj wychodzę.
Droga powrotna była straszna, nie potrafiłam się odnaleźć zresztą nie potrafię do dnia dzisiejszego...
Hubi chcąc mnie trochę rozweselić w drodze powrotnej zabrał mnie na lotnisko do Pyrzowic.
On wie jak lubiłam i dalej lubię pic kawkę i oglądać startujące i lądujące samoloty. Pomimo tego, iż tak bardzo się ich boję, tak panicznie boję się latać to uwielbiam patrzeć jak startują i lądują.
Siedziałam tam taka przybita i zadawałam sobie ciągle jedno pytanie... Jak to jest, że takie coś unosi się w powietrzu, że człowiek wymyślił sposób żeby wznieść się w przestworza .. tyle ton... a nie wynaleziono jeszcze cudownej pigułki na raka...
No i oczywiście nie znalazłam odpowiedzi na to pytanie...
I tak wypluta na maxa dotarłam do domu, wtuliłam się w mamuśkę i poszłam spać...
Kolejny dzień...sobota...
Cały dzień przespałam... nawet oglądanie TV mnie totalnie męczyło. Kolejny stracony dzień...
Niedziela...
Obudził mnie potworny lęk i w dodatku ból, ruszyć się nie mogłam. Dren dawno się nie odzywał i nagle sobie o mnie znowu przypomniał... było parę dni spokoju. Pogoda pod psem... pada... odczulam dziwna potrzebę odwiedzić Jasna Górę. Myślałam, że się nie zwlekę, ale ból po paru godzinach popuścił i jakoś poszło... Z tej niemocy i bezradności chodziłam dzisiaj bez chustki... Było mi już obojętne... a może przełamałam pewien wstyd ??? Nie wiem...W sumie wstydzić się nie ma czego ale... Lewa strona wygląda znośnie ale prawa trochę gorzej... Przebijająca zastawka i nie wiedzieć czemu słabo rosnące włosy po prawej stronie przypominają mi o całym tym koszmarze...


Przekraczając bramę kościoła czułam znowu niesamowity ścisk w żołądku, łzy cisnęły się na polika. Stałam tam wśród tych setek ludzi i czułam się przez chwile szczęśliwa. Nie dotrwałam do końca mszy... pociemniało mi w oczach... serce myślałam, że wyskoczy... słabość....zawroty głowy... trzeba było wyjść na powietrze. Ale udało mi się... udało mi się usłyszeć jedną , najważniejszą rzecz : nie zawsze od razu dostajemy to o co prosimy, na wszystko trzeba czasu...
Muszę więc czekać na swój czas...
Może to dobry znak , że wszystko tak się potoczyło...
Może w końcu los się do mnie uśmiechnie ???
Czy wytrwam ???
Niczego więcej nie pragnę...

niedziela, 19 sierpnia 2012

[22] MAŁE SZCZĘŚCIA...

Krótki, swojski wyjazd..
Świeże powietrze... 30 h na wsi i chwilowy święty spokój...
Takie małe, zwykłe rzeczy,  a tak mnie cieszą... Korzystam z tych ostatnich chwil wolności jak tylko mogę.
Wieś mi chyba służy, tylko malusieńki delikatny prawie niezauważalny " atak " drenu, czyli mogę powiedzieć ze prawie cały weekend był błogi.
Więcej !!! więcej takich dni...
Co prawda bez małego kryzysu sie nie obyło, mała rozpacz...
Spacerując po Jędrzejowskim zalewie , patrząc na wszystkich szczęśliwych beztroskich ludzi ogarnął mnie niesamowity smutek, dopadł lęk i strach i przy okazji złość ... To znajome mi uczucie już chyba zawsze będzie moim towarzyszem niedoli.
Ale płacz pomaga... Byle tylko nie trwał za długo ... to naprawdę pomaga...
Ale kiedy wsiedliśmy do samochodu i usłyszałam w radiu piosenkę Roberta Jansona uśmiech zagościł na mojej twarzy:

"  Póki radość jest w nas
Słońca dłoń gładzi twarz
Warto żyć, warto śnić, warto być
Póki wciąż śpiewa ptak
Rzeka ma źródła smak
Warto śmiać, cieszyć się
Warto kochać ... "

 

Słowa banalne ale jakie prawdziwe...

Odkryliśmy dzisiaj pewny piękny zakątek... 
Człowiek jeździ na ta wioskę od tylu lat, a tak mało tam widział....
Ja jak ja.... ale Hubi Bubi powinien znać całą okolicę od podszewki, a nie tylko zapiekanki w Jędrzejowie :-)
Za namową kuzynki nachodziłam się , naoglądałam i to nawet bez zadyszki !!! 
To takie głupie... Nigdy nie zwracałam uwagi na roślinki...  Śmiać mi się chce jak sobie przypomnę jak moja Gusia mój kwiatowy ekspert w pracy rzucała jakimiś nazwami, a ja patrzyłam jak wryta  z wywalonymi oczami ...
A teraz... życie wszystko zweryfikowało... zachwycałam sie nad każdym kwiatuszkiem, każdą lilią wodną, każdym krzaczkiem... Nie zabłysnęłam tylko gdy na widok czarnego łabędzia powiedziałam: "Patrz !!! Jaka duża kaczka !!! ". Aż sama się teraz z siebie śmieje ale Hubi Bubi, aż zamarł na chwilę i popłakał się ze śmiechu ;-) No cóż w końcu jestem " miastowa". Obie babcie z okolicy nie wyjeżdżałam wcześniej na wioski ;-) Nadrabiam zaległości...
Szkoda tylko , że ten czas tak nieubłaganie pędzi... 
Nawet się człowiek nie obróci,a już mijają kolejne minuty, godziny , dni...
Zaraz pójdę spać, wstanę jutro i znowu z kluską w gardle zacznę odliczać dni do czwartku...
Gdyby tak dało się zatrzymać czas... ten cholerny czas...


Patrzę na te zdjęcia i sama nie mogę uwierzyć , że w mojej głowie noszę codziennie ze sobą dodatkowy bagaż...
Że to dziadostwo tam jest !!!
Żyje !!!
Zagarnęło cześć mojego mózgu !!!
No dlaczego  ???
Jakim prawem się pytam!!!
Czasami naprawdę udaje mi sie na chwilę, chwilunię zapomnieć, ale to tylko ulotne momenty jak te...
Zaraz przychodzi milion pytań... Co tam się dzieje ??? Czy urósł ??? Czy stoi w  miejscu ??? A może zmalał ??? Ciekawe czy ta ostatnia ewentualność jest w ogóle możliwa ...
Potem przychodzi szara i brutalna rzeczywistość...
Warto jednak żyć nawet dla tych chwil...
Żyje nadzieją , że będą trwać wiecznie...

czwartek, 16 sierpnia 2012

[21] ... DEJA VU... CZYLI POWTÓRKA Z ROZRYWKI ...

Jak to mówią smiech to zdrowie, dlatego dzisiaj nie zamierzam już nic innego robić.
Bo cóż mi pozostało tylko śmiać się z tego co chyba niedługo stanie sie tradycją ;-))
No ewidentnie szpital mnie nie chce !!!! Wypychają drzwiami i oknami ;-)
No jak to inaczej zinterpretować, nie da sie inaczej !!!
Jestemw domu !!!
I nie powiem żebym z tego powodu nie była szczęśliwa !!!
Wszystko zaczęło sie niewinnie... pobudka, szybka toaleta, szybkie śniadanie i 7.30 wyjazd co by po 8:00 zdążyć do przyjęcia...
Już sama kolejka do rejestracji mnie przeraziła... matko człowiek nie zdaje sobie sprawy z ogromu nieszczęść dopóki sam tego nie dozna... To straszne ilu ludzi choruje... młodych... starszych.. nie ma wyjątków.
No i doczekałam sie swojej kolejki, nie powiem nawet zgrabnie to wszytko poszło. Oprócz moich rodziców musiałam upoważnić Hubcia do udzielania mu wszelkich informacji o mnie co by chłopaczyna nie płakał jak
w zeszłym roku, że nic się nie może dowiedzieć ;-) Niech sie wykazuje !!!
I tak grzecznie czekałam pod gabinetem na swoja kolei... ale się nie doczekałam ... Godz. 09.30 zostaje wezwana na badanie krwi na cito... już mi się lampka zaświeciła, że jak to ???  ... po co ??? .... jeszcze mnie nie przyjęli i już męczą... Dalej boję się igieł i chyba już nigdy nie przestanę. Pobieranie krwi nie należy do moich ulubionych... Po pobraniu poczłapałam na oddział i tam w uroczej świetlicy oczekiwałam , aż ktoś mnie zawezwie. Wszystko trochę się przeciągnęło w czasie, ale w końcu po jakiejś godzince udało sie i zostałam poproszona do środka ...  Kiedy tylko usłyszałam od mojej Pani Doktor , że ma dla mnie dobre wiadomości odrazu wiedziałam o co chodzi i poczułam deja vu z zeszłego miesiąca: " przesuwamy Pani termin przyjęcia
o tydzień ". Śmiałam sie jak głupi do sera bo przecież , ze mną nie może być normalnie... zawsze coś ;-) No i żeby tradycji stało się zadość tym razem nie mogło być inaczej... Ale kurcze nie mogę powiedzieć , żebym nie była szczęśliwa... Dodatkowe tym razem 7 dni to dla mnie naprawdę ogrom czasu !!! Nawet teraz jak to pisze to mordka mi się cieszy ;-)) To takie banalne, a dla mnie takie niezwykłe ... jak to powiedział mój Anioł Stróż Nr 1 - szefowa to dobry znak, szpital mnie ewidentnie nie chce !! I całkowicie się z tym zaczynam zgadzać ;-) Ktoś tam z góry wysyła mi sygnały... Moje kruszyny czuwają nade mną... dziwne uczucie, ale takie prawdziwe.
W drodze do Gliwic znowu leciała piosenka Depeche Mode i odrazu pomyślałam o Dorci, to widocznie był znak od Niej :-) Znowu moja A. nie pozwoliła, żebym jutro nie była na mszy miesięcznicy za Nią !!! Wiedziała jak bardzo chciałam tam być ;-)) Przebiegłe są obie i czuwają cały czas blisko mnie !!!

Za tydzień zacznie się jazda... ale to dopiero za tydzień... przecież bezsensem byłoby żebym tam leżała
i patrzyła na to wszystko bezczynnie skoro lekarze z Monachium przylecą do mnie dopiero za tydzień !!!
Dzisiaj " tylko" rezonans i tydzień odpoczynku w ciepłym zaciszu ogniska domowego :-)
Jak to dziwnie brzmi " tylko" rezonans . Półtorej godziny leżenia w bezruchu z dwukrotnym podaniem kontrastu to naprawdę słaba przyjemność, tym bardziej, że wyniki będą również za tydzień.
Leżałam tam... modliłam się.. i odczuwałam jakiś dziwny spokój... próbowałam sobie wyobrażać, że tego " śmiecia" tam nie ma, że się pomału rozpada ,
a w jego miejscu powstaje nowa zdrowa tkanka...
Nie wiem czy zaczynam już z tego wszystkiego wariować, czy staje się to pomału moją obsesją ... Mam nadzieje, że te wszystkie zawiłości poprowadzą mnie do lepszego jutra...
Także po całym dniu , wymęczona, śnięta wróciłam z Baczkiem i Hubciem do domku. Co prawda nie obyło się bez rewelacji żołądkowych i nudności w drodze powrotnej, ale do tego już zdążyłam przywyknąć...
Panikarz jestem boję się ciasnych pomieszczeń, nie znoszę tam leżeć w bezruchu, jeszcze teraz kiedy to cholerstwo mi dokucza w brzuchu... kłuje ... ściska.... no i dodatkowo ten nieszczęsny kontrast, którego po prostu nie znoszę... Krwiak po wenflonie został i jeszcze przez kilka dni będzie mi o tym przypominać. Ale nie ma co narzekać !!!
Było minęło, a jeszcze wiele przede mną ...
Tak czy siak jestem przez chwilę szczęśliwa...


środa, 15 sierpnia 2012

[20] OBIECAŁ MI PORANEK SZCZĘŚCIE DZIŚ...

Zleciało...
Nawet nie wiem kiedy przeleciały te trzy tygodnie "odpoczynku".
Rach ciach i znowu jutro się zacznie...
Było dzisiaj trochę płaczu...
Przebudzenie rano, kluska w gardle i ten strach... spanikowałam.... Ja nie chce !!! Chce być w domu !! Z Mamunią, z Tatuniem, z Baczkiem i moimi bliskimi.... Nie chce tam znowu iść... Nie... bo nie !!!!! Łzy same popłynęły, nie tylko u mnie... Wpadłam z Mamuśką w małą, krótką histerię...
Nie ma co czarować.... lekko nie jest i nikt mi nie powiedział, że lekko będzie, trzeba to uczucie zdusić w zarodku...
Ale obiecał mi poranek szczęście dziś... Nie ma  nikt takiej nadziei jak ja... Bo życie jest piękne !!!!


Nie czekając na rozwój sytuacji wyruszyliśmy na cały dzień do Krakowa.... Matko jak ja kocham to miasto !!! Ten klimat , jego urok... Cudo....
Mówiąc brzydko nogi mi do d.... wlazły, ale musiałam na maxa wykorzystać ten ostatni dzień, ta namiastkę normalności... No nie wspomnę że wypad udany bo w doborowym towarzystwie ;-) co widać w załączeniu... komentować nie trzeba ;-)



Co tu dużo mówić potrzeba mi takich wyjazdów, takich małych odskoczni ... zapominajek...
No ale to co dobre szybko się kończy...
Ale przecież to tylko chwilowo, tylko na moment... Nie może być inaczej !!!
Przyszło mi znowu pakować walizkę... znowu to uczucie jakbym jechała na kolonie... Ta bieganina, sprawdzanie, sceny niczym sprzed 20 lat kiedy z utęsknieniem szykowałam się na kolonijny wyjazd do Łeby... To były czasy...
Wiem... wiem... nie ma co wspominać, roztkliwiać, trzeba przeć do przodu !!!
Długa droga przede mną , byle tylko zbyt kręta nie była  !!!
Zasypiam z nadzieja na lepsze jutro...


wtorek, 14 sierpnia 2012

[19] SZCZĘŚCIE...TO PO PROSTU ZDROWIE I ZŁA PAMIĘĆ

Tak...
Na krótką chwilę udało mi się zapomnieć, zapomnień o chorobie nawet w chwili kiedy ten cholerny dren nie daje za wygraną i dalej manifestuje swoja obecność...
Cały czas poszukuje sposobów , żeby oszukać samą siebie i nie myśleć o chorobie... czasami nawet mi to wychodzi... z mniejszym albo większym skutkiem ale ostatnio wychodzi... Ale dzisiejsza noc dała mi się we znaki... To był jakiś horror !!! Obudził mnie niesamowity ból oczywiście za sprawą mojego niewinnego przyjaciela w brzuchu. Codziennie daje o sobie znać, ale dzisiaj przeszedł już samego siebie. 4.00 rano i wyrwało mnie ze snu... z błogiego i słodkiego snu... Masakra !!! Ból nie ustępował dobrych parę godzin... parę ale jakże konkretnych. Wiedziałam jednak, że muszę sie zebrać i podążyć do moich ludków do pracy i tak o 12 jak na życzenie ból zaczął pomału ustępować. Cóż sprzedałam swój samochód, żal serce ścisnął ale jak mus to mus. Co innego sprzedawać samochód z myślą, że kupi się zaraz nowy lepszy a co innego teraz kiedy każdy grosz się liczy ... Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło , kiedyś jak wszystko sie ułoży kupie sobie lepszy !!!! A teraz niewiele, ale zawsze coś powiększył się budżet niezbędny na moje leczenie :-))
Kurcze, to chore ale stęskniłam się za swoją pracą !!! Za moją brygada i nie tylko... Wypiłam kawusie, pozałatwiałam resztę i trzeba było wracać... Ale przecież jeszcze tam wrócę ;-)) Na pewno !!!
Odliczam pomału dni, które mi zostały do 16 sierpnia. Znowu skończy się tymczasowa "sielanka"
 i zacznie cały ten koszmar... Ale przecież jest jeszcze połowa wtorku , cała środa to tak niewiele, a zarazem kawał czasu ;-) Zaczynam sama sobie już wmawiać i tego będę się trzymać, że to tylko powtórka z rozrywki i nie będzie gorzej niż w zeszłym roku !!!! Przeraża mnie tylko to, że wiem czym pachnie ten pobyt w szpitalu... nie jestem już taka wystraszoną , nieświadomą Kalusią z zeszłego roku tylko obeznaną, oczytana i trochę pocięta Karoliną... Nie , ja chyba nigdy nie będę Karoliną !!! Zawsze będę pokręconą Kalą !!! :-)))
I nie może być inaczej !! Bo niby co się zmieniło ?? Tylko jeden mały , nieistotny szczegół. Jeden nieproszony gość- intruz, którego mam zamiar się pozbyć. I to jak najszybciej, żeby nie tracić czasu.
Dzięki podpowiedzi pewnej istotki , dobrego duszka zamierzam zagłębić się w metodę wizualizacji.
Tak dokładnie wizualizacji, bo niby dlaczego nie ???
Zaczęłam od książki.... "Sekret"... niby banał... a jednak coś w tym jest. Czytam, czytam i włos czasami mi się jeży na głowie... A ma się już co jeżyć, z 1 cm już tego jest ;-) Szkoda , że nie na długo ale są !!! I znowu kolejna zagadka. Ja zawsze blondyna.... teraz czarna ;-)) odrastają i patrze w lustro nie wierząc , że to moje ...
a jednak... natura lubi zaskakiwać ...
Byle tylko tak zaskakiwała to będzie dobrze i będę szczęśliwa !!
Bo jak to mówią : SZCZĘŚCIE TO PO PROSTU ZDROWIE I ZŁA PAMIĘĆ !!!





poniedziałek, 6 sierpnia 2012

[18] ODROBINA NORMALNOŚCI...

Piątek, sobota, niedziela...odrobina normalności, namiastka zwyczajnej codzienności.
Dlaczego tak nie może być zawsze ??? ...
Wyłączyłam się na chwile z tego wszystkiego... Na chwilę udało mi się zapomnieć... Szkoda, że tylko na chwilę... Ale dobre i tyle, zawsze jakiś krok do przodu.
Zaczynam odliczać czas... 16 sierpień... zacznie sie gorący okres...przyjęcie na onkologię, badania, kolejna diagnostyka no i kolejne grzebanie w głowie w kolejnym szpitalu .... to już postanowione... Czy sie boję ???
Cholernie !!! Może dlatego, że wiem już czym to wszystko pachnie...
Myślałam, że już nigdy tego nie doświadczę ale jednak...
Byle tylko wyniki były dla mnie krzepiące, a nie w drugą stronę... nie nasiedziałam sie długo w domu, ale...
Wiem ,że mogę jeszcze wiele, sił mi przybywa i moc też będzie ze mną !!!! Byle do przodu !!!
Wyleżę się ile trzeba, wycierpię ale oczekuje pozytywnych skutków całej tej zabawy.

Sobota południowy wyjazd do Wisły dał sie trochę we znaki. Dren sie trochę zbuntował i zaalarmował, że był, jest i będzie obecny w moim życiu. To już zostało wpisane w mój życiorys. Ale co tam dałam radę. Zmęczenie mnie dopadło i te parę godzin na nogach dało o sobie znać. Ale trening czyni mistrza więc się nie poddałam.
Patrze na zdjęcie i nie mogę sie napatrzeć jaka  "zjarana" jestem ;-)
Przypominam sobie chwile kiedy byłam młoda i głupia ;-)  Jak biegałam po całym dniu na Pogorii doprawić sie jeszcze w solarium.
I zastanawiam sie po co ??
Nie znam niestety teraz odpowiedzi na to pytanie. Ale w końcu młodość swoje prawa ma...
Gdyby tak można było cofnąć czas...


Niedziela ...  gdyby sie dało kliknęłabym "lubię to".  Zdecydowanie jeden z nielicznych ostatnio mega fajnych dni. Było wycieczkowo...
Gidle... hmm... dla jednych zwykłe miejsce,a dla mnie co miesięczny mały cud. Msza za uzdrowienie chorych... Wczoraj minęła pierwsza moja rocznica wyjazdów do tego cudownego miejsca. Pierwsza ale nie ostatnia !!! Będę tam jeździć i prosić dopóki mi tchu nie braknie..
I te nasze rodzinne rytuały ;-) Wyjazd 10.30, w drodze postój na mała kawkę, dojazd na miejsce, msza, obiad w zaprzyjaźnionym zajeździe i wieczne niezadowolenie Hubcia , że cos jest nie tak :-) a to kotlet za mały a to za suchy ;-)  Dobrze, że do mojego gotowania nic nie ma ... a może ma.. ale o tym głośno nie mówi...  A kuchara ze mnie niezła tyle , że leniwa ...
I droga powrotna postój w Częstochowie... , kawusia, ciacho ( nie dla mnie oczywiście) ale nawet Papa ze swoja cukrzycą dostał ode mnie dyspensę...
I tak strzelił kolejny dzień nie wiadomo kiedy, ale wiadomo jak.
Więcej... więcej takich chwil jak te!!!!



Niby takie banalne, a sprawia mi tyle radości..
Nie dostrzegał człowiek wcześniej takich ulotnych chwil, a teraz...
Sama się sobie czasami nie mogę nadziwić jakie rzeczy sprawiają mi przyjemność.
To prawda , że w obliczu tragedii,w chorobie człowiek pokornieje, doszukuje sie i dostrzega różne znaki... Chyba nie odkryłam nic nowego... ale to prawda...
Tęskni mi się za moim dawnym życiem...