PROSZĘ POMÓŻ MI WYGRAĆ BATALIE O ZYCIE ....

Bank Zachodni WBK Odział 1 Kielce: 86 1090 2040 0000 0001 1113 97 44

w tytule wpłaty: KAROLINA DZIENNIAK
Fundacja z Uśmiechem, ul.Mielczarskiego 121/303, Kielce

KONTAKT :

E-MAIL : kalusia22@o2.pl


niedziela, 22 grudnia 2013

[ 85 ] NA SKRAJU PRZEPAŚCI ...

Idą Święta ...
Tak długo wyczekiwane przeze mnie Święta ...
A ja nie mogę się zebrać...
Spinam wszystkie pokłady sił, tak bardzo sie staram ale od jakiegoś czasu mi to nie wychodzi ...
Kryzysy były...sa i bedą...
Nie przeskoczę tego ... ale teraz jakoś całkowicie wymkneło mi sie to spod kontroli...
Ostatnie wydarzenia dodatkowo odcisnęły piętno i na mojej psychice i na siłach witalnych ...
Nie chcę zanudzac jak jest mi cholernie cięzko ...
Że już nie daje z tym wszystkim rady ...
Ale tak jest ...
I nijak nie potrafie tego okiełznać ...
Chociaż bardzo bym chciała...
I wiem,że jeśli sama sobie z tym nie poradze, jeśli sama nie przeciwstawie się swoim lękom to nic, ani nikt nie będzie mi w stanie pomóc ...
Ktos kto tego nie przeżył nie zrozumie ile wysiłku kosztuje wstanie z łóżka i inne najprostsze czynności
Od ponad tygodnia jestem w domu i nie potrafię sie tym cieszyć
Staram się ze wszystkich sił i tylko moi najbliźsi wiedza ile mnie to kosztuje ...
Dodatkowo przygody podczas podróży dołożyły swoje ...
To była przysłowiowa "wisienka na torcie".
Zła passa zaczęła się już dzień przed odlotem, kiedy siedząc w klinice i czekając na wlew okazało się,że lek nie dotarł do kliniki z powodu śnieżycy i miałam zgłosić się następnego dnia na wlew... w dniu kiedy miałam lecieć do domu ...
Pozieleniałam ze strachu, wszystko kołowało mi przed oczyma , nie wierzyłam że to się naprawdę dzieje ...
W końcu po paru godzinach oczekiwania udało się, lek dotarł ... ale stres już zaczał robic swoje ...
Dzień kolejny ...
Obudziłam się z walacym sercem... to juz dzisiaj ... lecę po prawie roku do domu...
Jakoś to do mnie nie docierało... nadal nie dociera , że tutaj jestem ... a 13 stycznia wracam do Houston ponownie ...



Kiedy siedziałam w samolocie nawet nie wiem kiedy zleciał mi czas i byłam już we Frankfurcie. Tam czekało mnie jeszcze 8 godzin oczekiwania na kolejny samolot.
W towarzystwie asysty przewieźli mnie z jednej bramki do drugiej i tam w spokoju miałam oczekiwać na kolejny lot. Zmęczenie wtedy wdało się we znaki i po prostu usnełam na walizkach.
W końcu wybiła godzina mojego kolejnego lotu do Katowic, wykończona ale szczęśliwa siedziałam juz w samolocie, który w mgnieniu oka wzbił sie do góry i za kilkadziesiąt minut miałam sie zobaczyć z bliskimi ...
I kiedy od Katowic dzieliło mnie dosłownie 15 minut pada komunikat,że samolot ma awarię systemu nawigacji i nie da rady wylądować w Katowicach z powodu gęstej mgły ... Wracamy do Frankfurtu...
Nie docierało do mnie to co usłyszałam i kiedy wyladowaliśmy wybuchłam, zmęczenie, stres , wszystko naraz powaliło mnie dosłownie z nóg. Zaczełam płakać jak dziecko, ciało drzało jak oszalałe a ja nie mogłam sie uspokoić...
I znowu w moich myslach padało pytanie DLACZEGO ???
Co jeszcze ???
Ile jeszcze jestem w stanie znieść ???
Zaczeła sie nerwówka, bieganie po lotnisku, nie było już asysty i taka słaba biegałam w popłochu za ludźmi chociaż nie miała już na to w ogóle siły.
W końcu pada komenda,że lot zostaje przebukowany za 4 godziny. I znowu oczekiwanie ...
I wtedy na mojej drodze pojawił się kolejny Anioł w żeńskim wydaniu... Pani Alina ... Kochana kobieta zaopiekowała się mną i wzieła pod swoje skrzydła. Dzięki Niej czułam się naprawde bezpieczniej...
I kiedy tak dochodziła 22:00,  godzina odlotu znowu porażka... Kolejny lot odwołany ... Byłam juz tak wyczerpana,że ledwo powłoczyłam nogamii kiedy usłyszałam,że dzisiaj nie wylecimy eksplodowałam, cisnienie siegneło zenitu...
Nie miałam juz sił ...
Siedziałam na telefonie z moimi bliskimi i nie ogarniałam całej sytuacji ...
Miałam wylecieć nastepnego dnia po południu ...
Byłam tak wstraszona, przerazona i wymęczona,żę nie sposób tego opisać słowami.
Kiedy przewieźli nas do hotelu praktycznie na siedzaco , w ubraniu i całkowicie bez sił zasnełam z Panią Aliną w pokoju ...
Obudziłam się z przerazliwym, panicznym lękiem. Zmusiłam się żeby przełknąć cokolwiek wiedząc,że muszę, leki czekały , a żołądek był pusty.
Kiedy siedziałam ponownie w samolocie dopadła mnie potworna histeria i myśli, których się wstydzę.
Potwornie zgrzeszyłam...
Prosiłam Boga,żeby mi już ulżył , żeby ten samolot spadł i cały ten koszmar, który trwa juz od 2,5 roku w końcu się skończył.
Dzisiaj brzydzę sie tego o co prosiłam i przepraszam,ale byłam tym wszystkim już potwornie zmeczona.
Dalej jestem ...
Myślałam,że tak będzie dla mnie i dla moich bliskich lepiej.
W końcu skończy się strach, ból ...
Choć tak naprawdę tego nie chcę...
Kiedy wylądowałam nie czułam kompletnie nic, ani strachu ani radości... po prostu nic ...
I kiedy pchałam wózek z walizką jakby tego wszystkiego było mi mało poproszono mnie na bok na kontrolę osobistą ...
Walizka wypchana lekami przykuła uwage celników. Wiem , musieli sprawdzić ale czułam juz taki żal ...
Kiedy otworzyły sie drzwi i zobaczyłam swoich bliskich nogi sie pode mna ugieły i dalej mało pamiętam. To był jakis horror, już nie wytrzymałam i pękłam do reszty... wszyscy pękli ...
I tak probuje się otrząsnąć z tej całej traumy do dnia dzisiejszego...
Próbuje chociaż na chwile zapomnieć,że jestem chora, że ten cały koszmar trwa juz 2,5 roku...
Że to będą już 3 Święta z gadziskiem ...
Ale z tych prób nic nie wychodzi
A dodatkowo inne rzeczy wymknęły się spod kontroli, a na pewne nie mam kompletnie wpływu ...
I skąd brać na to wszystko siły ???
No skąd ???
...

Dodatkowo męczy mnie nocna bezsenność ...





piątek, 15 listopada 2013

[ 84 ] KOCHAM CIĘ ŻYCIE ...

Bo warto żyć ...
I tego staram się usilnie trzymać ...
Czasami z lepszym, czasami z gorszym skutkiem, ale ciągle się staram.
Wtorek był dniem mega intensywnym, wyczerpującym i pełnym stresu ...
Całe napięcie dopiero ze mnie schodzi ... A ja układam sobie to wszystko powoli w głowie ...
Moja walka się jeszcze nie skończyła, ale dalej jestem na prowadzeniu i ciągle mam nadzieję wygrać nie tylko bitwę,ale całą ta piekielną wojnę ...
Wtorek...
Parę minut po 7:00 rano , piękne słoneczko i wyruszamy w kierunku Radiologii.
2 godziny jazdy w korku i w końcu udaje Nam się dotrzeć na miejsce. Dwie kobitki w samochodzie, a bez użycia nawigacji udało się dojechać do celu... Jak zwykle wypełnianie sterty papierów, dokumentów i przyszedł po mnie mój ulubiony Pielęgniarz ... Ma facet wprawę w robieniu wkłucia ... Nic na to nie poradzę i wiem , że nigdy nie przestane się bać przeraźliwie igieł ... a tu taka niespodzianka... sekund pięć i wkłucie bezboleśnie założone... niesamowite, radioaktywny znacznik podany i zostaje już w ciemnym pokoju sama ... czekam na swoją kolej ...  czekam i nawet nie wiem kiedy w fotelu zasypiam. I kiedy tak rozpływam się w błogiej nicości ze snu wyrywa mnie głos pielęgniarza, który o mało nie łamiąc sobie języka próbuje wymówić moje nazwisko ... nie udało mu się ale przynajmniej mnie rozbawił i poczułam się jakoś dziwnie spokojna :-) Siły dodawały mi dodatkowo wiadomości od moich bliskich i nie tylko, telefon był gorący a ja czułam naprawdę , że jestem dla tych wszystkich ludzi ważna ...
W końcu badanie dobiegło końca, czekamy na nagranie badania i obieramy kierunek Burzynski Clinic. Wszystko pięknie zaplanowane i rozłożone w czasie. 
Docieramy na miejsce oddaje płytkę i sama szykuje się do kolejnego wlewu ...
I kiedy tak czekam na kolejne badania i przygotowanie do infuzji okazuje się, że płytka z moim badaniem to nie ta, która powinna być, a stare badanie sprzed 4 miesięcy ...
Powtórka z rozrywki i czarownica z Dąbrowy znowu w akcji :-) I wtedy pomimo tego , iż strach mnie całkowicie paraliżował jakoś dziwnie poczułam,że to dobry znak ,że nie może być gorzej ...
I kiedy po skończonym wlewie wymęczona po całym dniu czekania, po całym dniu badań zobaczyłam w drzwiach całą świtę "moich" lekarzy czułam, że serce wyrywa mi sie z klatki piersiowej ... 
I kiedy tak w bezruchu patrzyłam na twarz dr Burzyńskiego bałam się panicznie usłyszeć jednego słowa ... progresja ... ale zamiast tego usłyszałam, że ... JEST LEPIEJ !!!
Gadzisko dalej sobie dycha w moim mózgu, ale z osłabioną siłą ... Wiadomo, marzyłam usłyszeć, że nic tam nie ma, że GAD skapitulował,ale jeszcze trzeba go podobijać i walczyć dalej. 
Aktywność guza to obszar około 1 cm, broni się swoimi mackami pasożyt jeden. Cały 2012 rok należał do Niego kiedy każde kolejne badanie wykazywało Jego rozrost, a 2013 rok należy do mnie ...
Przede mną jeszcze długa, kręta droga ale " uparcie i skrycie o życie kocham Cię, kocham Cię nad życie !"
Jest lepiej...małymi kroczkami ... lepiej ...
I kiedy tak chłonęłam pomału wszystkie te wiadomości nastąpił kolejny cud ... bo jak inaczej mogę to nazwać... Święta Bożego Narodzenia spędzę w domu !!! Co prawda nie polecę do domu bez celu bo czeka mnie w Bydgoszczy kolejne badanie PET, ale jest to niezbędne do podsumowania dotychczasowego leczenia, ale najważniejsze , że ponad miesiąc będę w domu ... Święta z najbliższymi ... nie mogłam dostać lepszego prezentu od losu ...
To muszą być najpiękniejsze Święta ... Muszą ...
Jeszcze nie mogę w to wszystko uwierzyć, ale wiem, że tam na górze mam swoich osobistych Aniołów Stróżów i to Ich zasługa ...
A ja dalej , niezmiennie proszę o siłę , żebym dała rade to wszystko wytrwać ... i mogła w końcu powiedzieć BYŁAM CHORA ... JESTEM ZDROWA ...





niedziela, 3 listopada 2013

[ 83 ] NIE WIE NIKT CO SIĘ MOŻE STAĆ ...

Ciągle jestem...
Choć nie udaje mi się wyjść z tego zimnego, ponurego cienia ...
I chociaż nie wiem jak bym sie starała... 
I chociaż nie wiem jak bym z " tym wszystkim" walczyła, ta niewidzialna, mroczna siła ciągnie mnie w dół ...
Paskudne GADZISKO zaciera ręce, że udaje mu sie mnie po raz kolejny złamać...
A mnie najnormalniej w świecie brakuje sił ...
Ten ostatni czas jest dla mnie wyjątkowo ciężki ...
Zaczął się 9 miesiąc mojej walki za oceanem ...
9 miesiąc rozłąki ...
Jestem wdzięczna za wszystko co mnie do tej pory spotkało..
Wielu takiej szansy nie miało ... doceniam...
Ale czasami mnie to wszystko już przerasta ...
Wszyscy mi powtarzają, że zleciało nie wiadomo kiedy ... 
Jaka jestem twarda !!!
Szkoda, że mnie tak nie leci ...
Szkoda,że z tą twardością nie mam nic wspólnego ...
I chociaż jak mawiała Dorcia kamuflaż musi być przede wszystkim są sytuacje kiedy sie po prostu nie da ...
Włączono mi ponownie chemie ...
Nie !!!
Nie zaprzyjaźnimy sie nigdy !!!
Pomimo zmniejszonej dawki moje ciało z " nią " nie współgra ...
Walczymy między sobą ...
Twardo bronie się przed wiszeniem na toalecie !!!
Odpycham rękami i nogami...
I codziennie przed snem zastanawiam się czy jutro tez mi się uda ...
A wszystko zmienia się jak w kalejdoskopie ...
Byłam dzisiaj naprawdę szczęśliwa kiedy udało mi się wytrwać całą msze w kościele ...
W dodatku usłyszeć w czasie chemii , że się wygląda kwitnąco potrafi dodać na chwilę skrzydeł !!!
No ale szczęście nie trwało zbyt długo i przyszła niemoc ...
W dodatku ostatni czas ... " Wszystkich Świętych" i szaleństwo myśli w mojej zamieszkałej przez PASOŻYTA  głowie też robi swoje ...
A całość potęguje fakt , że za 8 dni ... 12 listopada badanie PET Scan mózgu , a ja nawet boję się o tym wszystkim głośno myśleć ...
Za dużo tego wszystkiego ...

A ja chcę tylko jednego ...
Więc proszę o modlitwę...

"To jest wielka tajemnica:
Co dla kogo zapisane?
W gwiazdy patrząc - nie odmienisz nic"
...







piątek, 27 września 2013

[ 82 ] WYCHODZĘ Z CIENIA ...

I przyszedł trudny czas ...
Moje słońce schowało się za ciemne chmury ...
Dopadł mnie kolejny kryzys... tym razem fizyczny ... 
Spadek sił, całkowity brak apetytu ... dosłownie całkowity jadłowstręt ...
Waga spadała w zastraszającym tempie ... no ale z czego miała chociażby stać w miejscu ... Przecież jeszcze od powietrza nikt nie utył ...
Moje ciało zaczęło ostentacyjnie demonstrować swój sprzeciw... a zaraz za nim z tej bezsilności pojawiła się niemoc psychiczna ...
Choruje ciało.... choruje dusza ...
Zdrowy by tego nie wytrzymał !!!
I wtedy kółko się zamyka ... chcesz być silna, a nie potrafisz ...
I wchodzisz coraz głębiej i głębiej w nicość... bo to do niczego nie prowadzi ...
I znowu nachodzą człowieka te piekielne złe myśli... odganiasz...odpychasz , a one goszczą nieproszone ...
I nic ... 
I nikt nie jest w stanie pomóc ...
Z dnia na dzień było gorzej...
A serce pękało mi z rozpaczy, bo czułam że zawodzę ...
Lekarze podjęli decyzje o przesunięciu terminu kolejnej chemii ... część leków mojej terapii genowej również została wstrzymana ...
Musiałam dojść do siebie ...
Nowe leki pobudzające apetyt działają cuda !!!
A wiadomo jest apetyt jest siła i dobra forma psychiczna !!!
Jeszcze nigdy w życiu jedzenie nie sprawiało mi takiej przyjemność...
Dokładnie przyjemności... bo od kilku dni jem nie dlatego, że tak trzeba tylko odczuwam taką potrzebę ...
I kiedy staje na wagę i komisyjnie stwierdzamy , że przez tydzień przybyło około 2,5 kg łza się kręci w oku... łza szczęścia ... i znowu nabieram ochoty do walki !!!
I chociaż chwilowo mi tej woli walki zabrakło, to jednak  z tej malutkiej tlącej sie iskierki pomału zaczyna sie tlić znowu płomień ...
A ja walczę nieustannie z tym, żeby nie przygasł...
I chociaż dzisiaj słynny dren sobie o mnie przypomniał i utrudniał przez cały dzień życie to i tak obudziłam się z myślą , że pomimo wszystko i tak warto żyć !!!!
Wychodzę z cienia ...





piątek, 30 sierpnia 2013

[ 81 ] BIEGNĘ W OGIEŃ ... BY MOCNIEJ ŻYĆ !!!

Kończy się dzień, który nazwę dniem z "kluską w gardle".
Już nie pamiętam, aż tak bezsennej nocy ... 
Kiedy człowiek przerzuca się z boku na bok, zmienia pozycje, ciężko oddycha, próbuje zaczerpnąć powietrza a ten cholerny niepokój nie pozwala zatracić się w objęciach Morfeusza...
Jedynym pozytywem mojej bezsenności było pałaszowanie po lodówce i grzanie o 1:30 gołąbka !!!
Co nie umknęło uwadze niektórym domownikom :-)
Ale najważniejsze, że jem ... nie ważne o jakiej porze ...
I kiedy w końcu bladym świtem udało mi się zasnąć zadzwonił budzik, że czas wstawać ...
"Kluska" stanęła w gardle i nawet umycie zębów sprawiało mi nie lada problem ...
Ale jakież miałam inne wyjście ???
Pomimo, iż chemia sprzed kilku dni dała znowu popalić z przyśpieszonym biciem serca podrasowałam twarz , bo nawet w tej cholernej chorobie staram się ze wszystkich sił dobrze wyglądać...
Narzuciłam coś na przysłowiowego garba i wyruszyłyśmy z moją "starszą siostrą" w kierunku kliniki w wiadomym celu... MRI - rezonans...
Tym razem bez Mamuśki ... ale najważniejsze nie sama ... bo samotność w tym całym nieszczęściu, które mnie dotknęło to mój wróg numer dwa... i tego się wystrzegam !!!
W drodze do kliniki mój telefon był czerwony... Mamuśka, Tatko, rodzinka i moi przyjaciele wszyscy telepatycznie łączyli się ze mną i wysyłali pozytywną energię ...
I kiedy dostałam od Tatka zdjęcie z Częstochowy z Jasnej Góry myślałam, że serce rozwali mi klatkę piersiową ...
Sama myśl, że On w tej chwili tam był dodała mi skrzydeł...
Dotarłyśmy ... w oczekiwaniu na kierowcę z kliniki , w której wykonują MRI dostrzegłam Daniela brata Kamila, który z tego samego powodu co ja znalazł się w tym miejscu, do którego ja trafiłam 7 miesięcy temu ...
I wtedy już napięcie sięgnęło zenitu ... już nie mogłam się opanować ... łzy zalały moje polika ... nie były to łzy szczęścia były to łzy przerażenia, żalu , rozpaczy , że kolejny młody człowiek walczy z tym GADZISKIEM !!! I przez moment wróciłam do punktu wyjścia ... DLACZEGO JA ??? DLACZEGO ON ???
Totalny bezsens ... pytanie, które już zawsze pozostanie bez odpowiedzi ... nie warto sobie strzępić języka ...
Cóż było robić ... kierowca podjechał, a ja posłusznym krokiem skazańca podreptałam w wiadomym kierunku ...
Potwornie się dzisiaj denerwowałam... i kiedy tak czekałam na swoją kolej w telewizji w amerykańskich wiadomościach pokazywali skazańca... mordercę, na którym wykonano karę śmierci ... budujące to to nie było ... człowiek ze wszystkich sił walczy o swoje życie.. a inny po prostu w bestialski sposób je komuś odbiera ...
Na szczęście w porę wywołano moje nazwisko... nie miałam czasu na dalsze rozmyślania ...
Wjechałam do tuby i próbowałam odepchnąć złe myśli ... i właśnie wtedy w słuchawkach nałożonych na uszach zabrzmiała piosenka Michaela Jacksona " You are not alone" i poczułam błogie ciepło ... czułam, że naprawdę nie jestem sama ...
Badanie dobiegło końca i nadszedł czas konsultacji w Burzynski Clinic ...
Całkiem zwariowałam ...
Kiedy 4 moich lekarzy z dr Burzyńskim na czele wkroczyli do pokoju przez moment byłam myslami w innym świecie ...
I padły sakramentalne słowa... obraz jest stabilny ...
W pierwszej chwili ogarnęła mnie panika ... ale po chwili zaczęło do mnie docierać, że przecież nie jest gorzej !!!
A to w tej całej walce jest przecież najważniejsze !!! 
Tym bardziej, że sam dr Burzynski stwierdził, że wszystko zmierza we właściwym kierunku ...
No a to przecież nie grypa... za tydzień nie przejdzie... trzeba czasu ... cierpliwości ...
Dlatego biegnę w ogień, by mocniej żyć !!!
A kolejny tym razem PET scan za 8 tygodni pokaże , że to " coś" całkowicie zdechło... mam nadzieję, że w olbrzymich męczarniach ...
A ja nadal kontynuuje dotychczasowy schemat leczenia i zbieram w sobie potężne pokłady energii od wszystkich otaczających mnie w realnym i wirtualnym świecie PRZYJACIÓŁ...
A Ja ... My ... musimy tą wojnę wygrać ...












środa, 28 sierpnia 2013

[ 80 ] BEDZIE TO CO MUSI BYĆ ... ZDARZEŃ NIE PRZYSPIESZY NIC ...



Będzie to co musi być...
U mnie jutro w Polsce już dzisiaj ...
Kolejne badanie... kolejny rezonans ...
Próbuje, calutki dzień próbuje zebrać się do kupy przed kolejnym ważnym sądnym dniem ...
Po takim czasie powinnam już przywyknąć ...
Juz teraz wiem ze 100 % pewnością ...
Nie przywyknę nigdy ...
Ten wszechogarniający strach będzie mi towarzyszył już do końca życia ...
I choćbym nie wiem jak sie starała, choćby nie wiem ilu ludzi wokół próbowało mnie uspokoić , pocieszyć , nie przeskoczę tego...
Zając myśli chociaż na chwilę...
Cały dzień próbuje... i co ??? 
Z marnym skutkiem ... 
Uryczałam sie jak bóbr dzisiaj na Skypie rozmawiając z moimi bliskimi
Chciałabym powiedzieć: " zadzieram kiecę i lecę "
Ale ...
Będzie to, co musi być 
Wsłucham się w pierwotny rytm
Zsynchronizuje z ziemią puls
Zdarzeń nie przyspieszy nic...


środa, 14 sierpnia 2013

[ 79 ] NIEKONCZACA SIE OPOWIESC ...

Duzo sie ostatnio dzialo ...
Ostatni tygodnie zapadna mi na dlugo w pamieci ...
To jest jedna wielka niekonczaca sie opowiesc ...
Mowia  ... co nas nie zabije to nas wzmocni , ale ... 
Nie ma co narzekac trzeba przec do przodu i zaciskac zeby...
Ostatnia chemia przyslowiowo i w sumie w rzeczywistosci zwalila mnie z nog ...
Juz myslalam, ze to sie nigdy nie skonczy ...
Nigdy nie bylam fanka anorektyczek, ale przyszla kryska na Matyska i patrzac w lusterko widzialam doslownie swoj cien ...
Troche zajelo mi zeby dojsc do siebie i za tydzien znowu powtorka z rozrywki ...
Tym razem bez obstawy Mamuski ...
Teraz licze na moje Dobre Anioly i na lut szczescia, ze tym razem bedzie lepiej i nikt nie bedzie mnie musial sciagac z lazienkowej posadzki, kiedy po calej nocy spedzonej nad muszla nie bylam w stanie nawet sie podniesc...
Tucze sie ... tucze ... i ciesze jak dziecko z kazdego przybranego kilograma... nie sadzilam , ze kiedys w swoim zyciu doczekam takiej chwili.... a jednak...
Chemia zrobila swoje , ale z kazdym dniem podnosze sie jak Feniks z popiolu 
I kiedy wydawalo mi sie , ze gorzej juz byc nie moze okazalo sie inaczej...
Nikt nie chcial mnie dodatkowo martwic ... dobijac ...
Ale wyszlo szydlo z worka ...
Jak to mowia nieszczescia chodza parami  i kiedy ja probowalam jakos przetrwac ten okropny czas moj Tatko chcial mi zaoszczedzic kolejnego cierpienia i wszyscy domownicy lacznie z Mamuska ukrywali przede mna,ze mial wypadek w pracy ... 
Malo nam wszystkiego wiec ... Tatko stracil palca ...
Strach pomyslec co moglo sie gorszego stac ...
Na sama mysl wszystko podnosi mi sie w srodku i chyba do tej pory tego wszystkiego nie ogarniam ...
Wiec pytam ile jeszcze ???
Jak dlugo ???
Nikt nie zna odpowiedzi ...
Cos caly czas wisi ewidentnie w powietrzu ...
Mamuska musiala wracac ... minely juz dwa tygodnie kiedy widujemy sie codziennie na Skypie ... a w sumie i tak jakos do konca to do Nas nie dociera.
Zostalam teraz z moja druga Rodzina, z moimi przyjaciolmi ... wiem, ze bez Nich nie zgine...




Ale latwo nie jest
W sumie nikt nie obiecywal, ze bedzie ...
Ale wiem, ze musze, bo w tym wszystkim musi byc jakis cel, misja do spelnienia ...
I dostajac pare dni temu wiadomosc od mojej Szefowej: " Karolciu, zostalam babcia... teraz czekam na Ciebie !!!" zrozumialam, ze na drugim koncu swiata oprocz moich najblizszych sa zupelnie obce mi osoby, dla ktorych moj los nie jest obojetny i utesknieniem czekaja na mnie...
Bo to właśnie czas po­kazu­je Nam, kim dla ko­goś jes­teśmy i ile znaczymy... 
A ja postaram sie zrobic wszystko, doslownie wszystko zeby caly ten koszmar zakonczyl sie sukcesem !!!
Dalej ciagle mam nadzieje, ze mi sie uda ...

poniedziałek, 22 lipca 2013

[ 78 ] ZBLIŻA SIĘ ...

Zbliża się ...
Wielkimi krokami zbliża się czas, który udało sie już dwa razy przeskoczyć...
30 lipiec 2013 Mamuśka leci do Polski...
Jakoś to nie może do mnie dotrzeć...
Nastawiam się psychicznie... nakręcam pozytywnie ...
Przecież muszę dać radę ...
No w sumie to jakie mam inne wyjście ???
Żadne ...
Sytuacja bez wyjścia ...
Obrałam drogę jednokierunkową , z wieloma ostrymi zakrętami, ale tylko              w jednym kierunku ...
Kierunek życie !!!
Ciężko ...
Potwornie ciężko ...
Minęło pół roku...
Dla mnie ten czas z jednej strony zabójczo pędzi, a z drugiej niemiłosiernie się ciągnie ...
Wiem, że Dobre Duszki się mną zaopiekują ... wiem, że mogę liczyć na tyle wspaniałych tak naprawdę obcych mi ludzi, którzy teraz są moją prawdziwą rodziną ...
Siedzę i czasami tego wszystkiego nie ogarniam ...
Tyle dobra, tyle ciepła mnie tu spotkało i nadal spotyka ...
I pomimo moich psychicznych i fizycznych upadków, wiem, że mam dług do spłacenia ...
Wiem, że to wszystko nie może pójść na marne ...
Mam plan choć z tych moich planów przez ostatnie lata nic nie powychodziło, ale ciągle rodzą sie nowe marzenia... bo przecież wszystko jeszcze się może zdarzyć ...


A 17 lipca ...
Minął rok ...
Jak ???
Kiedy ???
Nie mogłam być na pogrzebie Ani, teraz w rocznice nie mogłam fizycznie zapalić świeczki ...
Wysłałam "swojego człowieka" w delegację z misją, mam nadzieję, że nie zawiódł ...
Ale boli ...
Cholernie boli ...
Tak strasznie mi Jej brakuje ...
Patrze i nie wierzę ...
To było tak niedawno ...nasze ucieszone mordki ... żadna z Nas jeszcze nieświadoma tego co Nas spotka ...
Życie dla innych toczy się dalej ... ale dla mnie tak jakby stanęło w miejscu ...




piątek, 5 lipca 2013

[ 77 ] COŚ ZA COŚ ...

Jest lepiej ...
Aż strach wypowiadać te słowa głośno, żeby " złe moce" nie wychwyciły swoimi radarami na horyzoncie ...
Drugie w moim życiu badanie PET ...
Byłam tak cholernie spokojna, nienaturalnie spokojna, a może taka zmęczona ???
Nie .... wolę trzymać sie myśli, że po prostu spokojna ...
Zabawiliśmy tam ładnych parę godzin..
Biedna " Moja Rodzinka " towarzyszyła mi na każdym kroku...
Może dzięki temu czułam niesamowity spokój ...
Było już późno ... Nie było szans doczekać się na wynik ...
No cóż, głową muru nie przebije trzeba było wytrwać do dnia następnego ...
Juz wtedy nie byłam taka spokojna, serce waliło mi jak oszalałe !!!
Tętno z minuty na minutę przyśpieszało coraz bardziej, a to co działo się z moim ciśnieniem to już nie wspomnę ...
Pielęgniarka przerażona biegała za mną z aparatem do pomiaru ciśnienia i próbowała uspokoić.... no ale jakoś mi sie to nie udawało ...
I nawet kiedy moja doktor prowadząca weszła do gabinetu i już od drzwi krzyknęła , że jest super to jeszcze bardziej spotęgowało bicie mojego serca...
Moje ciało oszalało !!!
Nie mogłam usiedzieć na przysłowiowych czterech literach ...
Przebierałam nóżkami jak kozica .
I kiedy dr Burzyński znowu z uśmiechem na twarzy zaprowadził mnie i Mamuśkę na radiologię i pokazał, że większa połowa guza jest nieaktywna, zestawił dla porównania jak wyglądało parszywe Gadzisko w styczniu na badaniu PET Scan, a jak wygląda obecnie rzuciłam sie na Niego z siarczystym buziakiem.
Niech zdycha siła nieczysta !!!
Jeszcze tli się w Nim życie, ale przyduszamy go dalej !!!
Ale jak to często w zyciu bywa.... Nie ma nic za darmo ....
Jak to mówią... COŚ ZA COŚ ...
Kolejny, szósty już cykl chemii dał mi tym razem ostro popalić...
Po chwilach beztroskiego szczęścia dostałam prosto w twarz ...
W objęciach toalety, z workiem na wymioty, nastała totalna niemoc ...
Najchętniej wyrzuciłabym ostatni tydzień z pamięci.. włączyła reset swojego umysłu ...
Gdyby tylko tak się dało ...
No ale nie ma sensu roztrząsać tego co jest przeszłością tylko żyć teraźniejszością.
Wczoraj w USA obchodzili Dzień Niepodległości , a ja swoim ciałem powróciłam do żywych to był mój mały , wielki , własny Dzień Niepodległości .




sobota, 22 czerwca 2013

[ 76 ] SIĘGNĄĆ DNA ...

Sięgnęłam dna ...
Stoczyłam się na sam dół ...
Nie wytrzymałam ...
Pękłam ... na wiele długich dni zamknęłam się w sobie ...
Pochłonęła mnie czarna rozpacz ... totalna niemoc ...
Powoli wychodzę z własnego cienia ... ale to co się ze mną działo w ostatnim czasie na długo pozostanie w mej pamięci ...
Moja psychika zawiodła ... Nie udźwignęłam tego ciężaru ... to wszystko nie jest takie proste, nie jest takie oczywiste ... nigdy już nie będzie ...
Tak wiem, wszystko zmierza we właściwym kierunku ... ale psychika ludzka płata różnorakie figle .
Zawsze zastanawiałam się co to takiego depresja, stany lękowe, załamanie nerwowe ... teraz już wiem ...
Nowotwór to nie tylko choroba ciała, to przede wszystkim choroba duszy ...
Nikomu nie zyczę !!!
Małymi kroczkami dochodzę do siebie, ale ten strach nigdy nie minie. Ta niemoc zawsze będzie mi towarzyszyć. I tylko dzięki pomocy niezwykłych ludzi udaje mi się z tego wyjść.
Powtarzam sobie jak mantrę to co tutaj usłyszałam : " JESTEŚ WYBRANA !!!".
Tak jestem ...
Ale jestem tez tym wszystkim bardzo zmęczona ...
Spragniona normalności ...
To tak boli mieć świadomość, że życie wszędzie toczy się dalej.
Znajomi cieszą się prozą dnia codziennego, zakładają rodziny... koleżanki wychodzą za mąż, rodzą dzieci ... spotkania. imprezy.. radości ...
A ja ... żyje w symbiozie z potworem !!!
Sama ...
I nie mam nic ...
Życie toczy sie dalej , a moje stanęło w miejscu ...
A moim jedynym celem jest przetrwać ...
Poczułam przez moment przeraźliwy żal ... ogarnęła mnie czarna rozpacz...
Słabłam z dnia na dzień ...
Przez kilka dni nie miałam siły nawet wstać z łóżka. W tydzień schudłam 5 kg ... Nie byłam w stanie nic przełknąć. Totalnie wysiadłam ... Nic do mnie nie docierało ... Nie mogłam nic zrobić ...
Jest lepiej ... ale ciężka i wyboista droga jeszcze przede mną.
Skąd brać na to wszystko siły???
No skąd ???
Po raz kolejny zupełnie obcy mi ludzie uświadomili mi jaka jestem dla Nich ważna...
Walczą tutaj o mnie każdego dnia ...
A ja każdego dnia dziękuje Bogu za to co mnie tutaj spotyka...
I bez żadnej zbędnej przesady mogę stwierdzić są teraz moja rodziną ...
Lekarze w Klinice tak jak wszyscy stawali na rzęsach, żeby mi pomóc. 
Ale z każdym dniem było coraz gorzej.
W końcu zapadła szybka decyzja... mój stan nie jest za ciekawy. Trzeba przyspieszyć rezonans. Planowo miał być za miesiąc... W mojej głowie znowu natłok myśli ....
A może to nie załamanie nerwowe ???
Może to GADZISKO sieje spustoszenie w moim mózgu ... Panoszy sie i pokazuje kto tu rządzi .
I stało się ... 
Wjeżdżam znowu w maszynę i myślę sobie, który to już raz ...
Ogarnął mnie dziwny spokój ...
Jak zwykle w moim przypadku... Tym razem zepsuł się aparat do nagrywania obrazów na płytę ...
Czarownica z Polski znowu w akcji ...
W oczekiwaniu na wynik ciśnienie zaczęło mi wariować, puls skoczył do takich wartości , że byłam przerażona... słyszałam bicie własnego serca ...
I kiedy w drzwiach ponownie ujrzałam dr Burzyńskiego z uśmiechem na twarzy poczułam dziwna ulgę. 
Jest dobrze ... 
Guz przez miesiąc od ostatnich skanów nieznacznie się zmniejszył, a jego aktywność dalej maleje !!! Podreptaliśmy razem pooglądać to "CUDO". 
Fakt oporniej idzie mu ucieczka niż w marcu, ale idzie !!! 
W poniedziałek kolejny ważny dzień ... badanie PET SCAN mózgu ... zobaczymy co się tam dalej wyrabia.
Najważniejsze, że stawiam się do pionu ...
A bez tylu życzliwych i cierpliwych Aniołów nie byłoby to możliwe ...


niedziela, 9 czerwca 2013

[ 75 ] NIE BÓJ SIĘ BAĆ ... GDY CHCESZ TO PŁACZ ...

Od dwóch dni staczam się z równi pochyłej...
Jakaś bliżej nieokreślona siła ściąga mnie mocno w dół ...
I bronię się jak mogę ...
Tyle, że słaba jestem ...
Nie... nie fizycznie...
Psychicznie ...
Nie boję się bać ...
Boję się ...
Cholernie się boję ...
Tęsknota rozrywa mnie od środka .... i nie potrafię nad tym uczuciem zapanować ...
Płacz pomaga ...
Tyle, że wolę żeby nie szarpał mną wśród innych ...
Czasami nie słucha ...
Nie wstydzę się tego ... walczę z tym ...
Ale czasami to jest silniejsze ode mnie ...
Dzisiaj wzięło górę ...
Nie narzekam ...
Jestem wdzięczna Bogu, wdzięczna losowi, że otrzymałam i otrzymuje dalej tą szansę, ale jestem tylko człowiekiem ...puchem marnym ...
Odganiam ... odganiam złe myśli ... ale w Houston upalnie, wilgotno i bezwietrznie ... ciężko ...
I tylko teraz o jedno proszę ...
O siłę ...


poniedziałek, 27 maja 2013

[ 74 ] DZIEŃ ZA DNIEM BŁĄDZI ...

25 maj 2011 roku ...
Pamiętam jakby to było wczoraj ...
Dzień, który odbił piętno w całym moim dotychczasowym życiu ...
Nigdy nie zapomnę jak po kilku dniach siedziałam w Centrum Onkologii,a obok mnie siedziała dziewczyna, która z tym samym syfem walczyła już dwa lata ... Moim marzeniem było wówczas dostać te dwa lata ... wtedy wydawało mi się,że to szmat czasu ...
Nic bardziej mylnego ...
Nawet nie zdążyłam się obejrzeć za siebie i moje upragnione dwa lata minęły...
25 maj 2013 roku ...
Obudziłam się z gulem... obudziłam się po raz kolejny z nadzieją,że może to był tylko potwornie kiepski sen ... nie był ...
Akcja tego "horroru" toczy się dalej ...
A teraz moim marzeniem jest nie dwa , ale co najmniej 20 najbliższych lat ...
Nieskromnie proszę o więcej ...
Więcej czasu ...
Więcej dobrych wiadomości ...
Zwycięstwa ...
Dnie mijają...

Szkoda,że strach , tęsknota nie mija ...
Chciałabym móc dać Mamuśce prezent na Dzień Matki, siebie ... zdrową...
W tym roku jeszcze nie mogłam ...
Ale móc się obudzić ... móc Ją wycałować, wyściskać ...
Wtuliłyśmy sie z rana w siebie obie i nie musiałam za wiele mówić ...



Mamuś Ty wiesz jak strasznie Cię kocham !!!!

wtorek, 14 maja 2013

[ 73 ] IDŹ !!! PRECZ !!!

O Matko !!! 
Co to był znowu za dzień !!!
Nerwówka !!
Panika !!!
Nie obyło sie od wczoraj bez płaczu ...
Noc ciężka .... nieprzespana...
I nadszedł kolejny sądny dzień ...
Tym razem obyło się bez żadnych niespodzianek ... Rezonans się nie popsuł, samochód dowiózł nas bez żadnych przeszkód, słowem wszystko szło gładko... tylko oczekiwanie na wynik jak zwykle mega stresujące. 
Parę ładnych godzinek trzeba było poczekać, ale kiedy tylko zobaczyłam moich ulubionych Doktorków poczułam jakiś dziwny spokój ...
Zasiedliśmy przy okrągłym stole i wystarczył mi uśmiech Dr Burzyńskiego, żeby nerwy puściły.. wiedziałam, że ten wyraz twarzy nie może oznaczać nic złego.
Wymiarowo obraz GADZISKA stabilny, ale wysycenie kontrastem małe !!!
Syf dostał przysłowiowo" po mordzie " :-) Jego aktywność spada, za to moja rośnie !!! Tkanka się normalizuje, a ja czekam kiedy zostanie po NIM tylko blizna !!!
Przede mną jeszcze długa droga... ale widać nie tylko światełko, ale oślepiające światło w tym ciemnym tunelu !!!
I choć wiem, że będę musiała tu jeszcze powalczyć ładnych parę miesięcy, to przecież czym jest ten czas w porównaniu do całego życia ... długiego życia !!!
A w takim towarzystwie Fabio Lanzoni ta walka jest o wiele przyjemniejsza !!!
Nie ma to jak być noszonym w Klinice na rękach aktora, modela ... Sam opiekuje się swoją chora siostrą, a mimo to okazuje mi tyle ciepła i serdeczności i cieszy się jak inni razem ze mną !!!



To bezcenne chwile kiedy cieszę się Ja, a razem ze mną cieszą się zupełnie mi obce osoby, które są teraz moimi najbliższymi towarzyszami niedoli. Przeżywają równo ze mną ... 
A usłyszeć od swojej " byłej" a dla mnie zawsze "aktualnej" Szefowej KOCHAM CIĘ DZIECKO , NISZCZ DZIADA !!! Będzie mi huczeć w uszach  do końca mojego życia ...
I jak tu nie mieć uśmiechniętej gęby !!!
A ja przysięgam walczyć !!!
Przysięgam się nie poddawać !!!
Bo ... jestem rozpędzona w stronę słońca !!!
A Ty PASKUDO ...
IDŹ !!!
PRECZ !!!
Bo Dr Burzyński wymiata !!!



środa, 8 maja 2013

[ 72 ] LOS INNY MI PISANY JEST ...

Małe zawirowanie ...
Problemy logistyczne i przesunięcie rezonansu na najbliższy wtorek.
Nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło !!!
A Ja ...
Dalej pełzam :-)
Ale w dużo lepszym nastroju ...
W moim umyśle wychodzi słońce i tego się kurczowo trzymam !!!
Chwilowy kryzys psychiczny w pewien sposób zażegnany, a ja intensywnie pracuje nad tym, żeby jak najdłużej nie powracał ...
To zasługa wszystkich wokół, którzy mnie otaczają i zarażają dużą dawką pozytywnej energii ...
Choć strach kurczowo się mnie trzyma i zastanawiam się czy kiedyś przyjdzie taki czas, że chociaż na taka malutką chwilkę przestanę się bać ???
Także w poniedziałek kolejny wlew , kolejny raz czas dokopać gadzinie, niech wie kto tu rządzi !!!
A we wtorek liczę na powtórkę z rozrywki z 19 marca ...
Kolejny dobry czas ...
Kolejny cud ...



piątek, 3 maja 2013

[ 71 ] SKLEJAM SIĘ ...

Rozkleiłam się totalnie ...
Emocje, strach, wzięły górę i zawładnęły moim życiem ze wzmożoną siłą ..
Zeszło ze mnie powietrze i zabrakło mi sił ...
Chyba zaczęłam sie poddawać ...
Moje oczy wylały morze łez ...
Tęsknota, niemoc, ogromny strach całkowicie mnie sparaliżowały ...
Ciągle huczy mi w głowie pytanie ... Ile jeszcze ??? Jak długo dam radę ???
Tak bardzo się boję ...
To nie jest takie proste jak się niektórym wydaje ...
Jestem wdzięczna losowi, za szansę jaką mi daje ...
Dozgonnie wdzięczna ...
Wiem, że nic nie dzieje się bez przyczyny i przecież musiałam się znaleźć w miejscu, w którym teraz jestem po to "coś", a "coś" dla mnie to po prostu żyć ... normalnie żyć ... Nic więcej nie chcę ...
I chociaż zaczęłam się chwilowo poddawać , wiem że nie mogę !!!
Pomału się sklejam ...
Nawarstwiło się tego wszystkiego ostatnio znowu.
Tatko wylądował w szpitalu w miniony poniedziałek ... operacja ... Nie mogłam być ... czuwać ... nadzorować...
Teraz Bączek musiał przejąć pałeczkę...
Udało się ...
Więc kolejny mój pokłon w stronę nieba ...
W tle kolejny wielki dzień ... rezonans za tydzień , a wielkim krokami zbliżał się powrót Mamuśki dzisiaj do Polski ...
No i siadło mi na psyche ...
Nie udźwignęłam tego ...
Nienawidzę tego cholernego GADZISKA tego POTWORA ...
Człowiek chciałby mieć życie usłane różami , nie kolcami ...
I stał się kolejny cud ...
Mój osobisty cud ...
Mobilizacja Aniołów w Polsce, mobilizacja Aniołów w Houston ... udało się Mamuśka zostaje ze mną jeszcze jakiś czas ... 
Wszystko w ostatniej chwili udaje sie dograć, wszystko udaje się załatwić ...
Odbieram to jako kolejny dobry znak ...
Pomału wychodzę z cienia i czekam na kolejny czwartkowy rezonansowy cud , choć strach czasami nie pozwala mi normalnie nawet oddychać ... czas podnieść głowę i wyjść z tego cholernego cienia ...





poniedziałek, 22 kwietnia 2013

[ 70 ] CZARNA SRODA I PRAWO SERII ...

Coz ...
Powinnam sie juz przyzwyczaic, ze nie powinnam mowic glosno , iz dobrze sie czuje ..
To wszystko bylo zbyt piekne, zeby moglo byc prawdziwe...
Sroda zapowiadala sie uroczo ...
Blogostan mial trwac w nieskonczonosc...
Znajomi chcac jeszcze bardziej poprawic mi humor zaplanowali uroczy dzien za miastem ...
Niestety srode ... czarna srode dlugo bede miala w swojej pamieci ...
Nie zdazylam dobrze wsiasc do samochodu kiedy przeszyl mnie niesamowity bol ...
Moj brzuch, moj pecherz, moje wnetrznosci zamanifestowaly swoja obecnosc !!!
Moje cialo pokazalo kto tu rzadzi !!!
Naiwnie myslalam, ze tabletki przeciwbolowe przywiezione z domu pomoga, ze bol zaraz minie, ale ten ani myslal i z kazda chwila oczy coraz bardziej wychodzily mi z orbit ...
Nie ma co zaciskac zebow i udawac twardziela, wesolo nie bylo...
Stawalo sie coraz bardziej jasne, ze z wycieczki nici ...
Wytrzymalam ile moglam...
Telefon do kliniki i krotka decyzja przyjechac natychmiast ...
Tak mi cholernie dokuczylo, ze mowic bylo mi bardzo ciezko ...
I sto pytan w mojej glowie ...
Co sie dzieje ???
O co chodzi ???
Pecherz ???
Jelita ???
Juz sama nie wiedzialam co mnie boli ...
Dalo mi niezle popalic ... Blyskawiczne badania,leki przeciwbolowe, kroplowka w koncu po kilku godzinach cierpienia zaczelo puszczac ...
W jamie brzusznej zadnych "niespodzianek " nie bylo ... Zaden kolejny niespodziewany "nieproszony gosc " sie nie pojawil, na szczescie wykluczono inne niebezpieczne ewentualnosci ...
To ten cholerny pecherz , i zastoj w jelitach ...
Matko jak sobie to przypomne, to az mi wszystko cierpnie ...
Dodatkowy antybiotyk, leki przeciwbolowe zdzialaly cuda ...
Po calym ciezkim dniu padlam wieczorem jak niemowle ...
Czwartek minal bez zadnych rewalacji , a ja niczego nieswiadoma szykowalam sie do piatkowego wlewu ...
Los chcial jednak inaczej i znowu zadecydowal za mnie ...
Rozwinela sie infekcja ukladu moczowego i niestety moj onkolog nie zdecydowal sie na kolejny wlew :-(
Wyladowalam wiec pod kolejna kroplowka ... i tygodniowa przerwa do kolejnej infuzji ...
Zadzialalo prawo serii ...
Czy w moim przypadku nie moze byc normalnie ???
Chyba powinnam sie przyzywczaic, ze ciagle cos... zawsze jest pod gorke ...
A tymczasem lykam kolene medykamenty a GADZISKO pewnie sie cieszy, ze ominela go na jakis czas kolejna porcja rozrywki dozylnej ...
Ech........
Samo zycie ...

środa, 17 kwietnia 2013

[ 69 ] I TAK NADEJDZIE NOWY DZIEŃ ...

Ostatnie dni minęły w zatrważająco błyskawicznym tempie...
Dobre samopoczucie fizyczne = uśmiech na mojej twarzy i równowaga psychiczna ...
Realizuje swój cel nr 1: NIE DAĆ SIĘ !!!
Jak na razie czwartkowe wyniki mi sprzyjają...
Ostatni kryzys opanowany !!!
I oby jak najdłużej mi się to udawało...
Codziennie zasypiam prosząc, żeby ten błogostan trwał wiecznie...
Czas ucieka ...
Nieubłaganie ...
A ja mam jeszcze tyle do zrobienia ...
I cholera muszę to zrobić !!!
Przeraża mnie myśl, że za dwa tygodnie Mamuśka musi wracać do Polski...
Odganiam te myśli jak mogę, ale ten czas nastąpi i wtedy ...
Wiem stara krowa ze mnie, ale zawsze byłam pieszczochem...
Mamusina i Tatusiowa córunia ...
Trzeba będzie dźwignąć ten ciężar, bo co innego mi pozostało ???
Jest tyle wspaniałych dobrych duszków wokół mnie, nie pozwalają sie smucić i wychodzą z siebie żebym czuła sie tutaj jak najlepiej... jak w domu ...
Dzięki nim jeśli tylko moje ciało na to pozwala poznaje różne zakątki Texasu ...
Pocieszają...
Troszczą się ...
Ale jest ciężko ...
Zbieram siły ... zbieram nieustanie
Bo ...
To nic, że oczy pełne łez... i tak nadejdzie nowy dzień ...

środa, 10 kwietnia 2013

[ 68 ] WYBOISTA DROGA ...

Dopadła mnie chwilowa niemoc ...
Za mną trzeci cykl chemii ...
To tylko niewielka część terapii, a jednak ma chyba dużo do powiedzenia w kwestii mojego samopoczucia..
Teraz już lepiej, ale zdecydowanie wolałabym nie przerabiać takich dni...
No ale "trza być"  twardym nie miękkim !!!
Tak się cieszyłam kiedy w zeszły piątek przed wlewem moje wyniki były nadal rewelacyjne, mój organizm znosił wszystko znakomicie.
Wlew jak zwykle poszedł gładko i na wadze przybyło mi prawie 2 kg !!!



To były powody do radości !!!
Chociaż gacie z tyłka dalej lecą !!
No ale najważniejsze, że ważę już kg więcej od Bączka !! Jak na starsza siostrę przystało !!!
W dodatku moje prawe oko zaczęło być pokorniejsze ... 
Daleko mu do ideału ale ... widzę zmiany ... 
Wiem, że to jeszcze długotrwały proces, ale tak cieszą mnie takie szczegóły.
A Ja... ja przecież muszę jeszcze poszaleć za kierownicą !!!
Dlatego tak mi ciężko kiedy po dobrych dniach przychodzą te gorsze ...
Co tu dużo gadać człowiek łatwo przyzwyczaja się o tego co dobre, ale jak widać trzeba być zwartym i gotowym ...
Od niedzieli przyszedł kryzysik... z małymi przerwami, to łóżko było moim
" najlepszym przyjacielem".
Jutro wizyta w Klinice, moja ulubiona siostra upuści bezboleśnie trochę krwi. Wystawiam rękę tak pokornie jak nigdy dotąd. 
Boska jest !!! 
Chociaż igła nadal zdecydowanie nie jest moim przyjacielem :-)
Objęcia Morfeusza znowu mnie wzywają ...
Śpię jak niemowlak ...
W połowie maja kolejny rezonans...
Odpycham złe myśli od siebie...
Ale ...
Cel nr 1 : NIE DAĆ SIĘ !!!





wtorek, 2 kwietnia 2013

[ 67 ] DAM RADĘ ...

Święta ...
Pierwszy raz poza domem ...
Pierwszy raz bez mojej rodzinki , bez wspólnego babcinego śniadanka, babcinego obiadu ...
Ciężko było ... poleciało kilka łez, nie tak to wszystko miało być ... zupełnie nie tak ...
Ale nie zostałyśmy tutaj z Mamuśką same, dobre duszki nas nie opuściły, nie pozwoliły żebyśmy w te dni były same.
Miałyśmy nawet swój własny koszyczek ze święconką, świąteczne śniadanko, świąteczny obiad...
Gdybym tylko miała swoich najbliższych przy sobie poczułabym sie jak w domu ... tak się cieszę, żę mogłam mieć Mamuśkę przy sobie ...
Ale myśl , że następne święta muszę już spędzić z nimi jeszcze bardziej motywuje mnie do dalszej walki.
Obudziłam się dzisiaj z wielką "kluchą " w gardle, znowu to przerażenie , ten wszechobecny strach ... Nie znoszę tego uczucia ...
Odeszła kolejna osoba, przegrał walkę z tym draństwem ...
Glejak zebrał swoje żniwo ...
Tak chciałabym, żeby to była nieprawda ...
Staram się jak mogę , naprawdę się staram odpychać złe myśli od siebie, no ale czasami jest to silniejsze ode mnie...
Dzisiaj mija równiutkie dwa miesiące odkąd przybyłam tutaj po życie... dosłownie po życie... I to właśnie dzisiaj tęsknota staje się niewyobrażalnie odczuwalna...
Wierze, że to cierpienie nie pójdzie na marne ...
A to światełko, które zaświeciło dla mnie 19 marca będzie mnie w końcu ślepić swoją jasnością.
Ciagle mam w głowie sobotnia rozmowę ... z osoba, która w jednej chwili stała się bliska mojemu sercu, która walkę z tym paskudnym skorupiakiem wygrała... że cieszy się , że zachorował właśnie na raka ... miał szczęście, bo miał szansę powalczyć... powalczyć po to... żeby żyć. 
Więc walczę i chociaż oczy pełne łez cieszę się że tą szansę otrzymałam...



piątek, 29 marca 2013

[ 66 ] GŁĘBOKI ODDECH ...

Czas wziąć głęboki oddech ...
To wszystko zaczyna do mnie docierać ...
Uświadamiam sobie, że to naprawdę się dzieję ...
Strach mnie jednak nie opuszczcza ... Mam świadomość tego ile za mną , ale ile jeszcze przede mną...
Pierwsze wygrane starcie za mną ... ale co przyniesie przyszłość ???
Ile jeszcze zdołam znieść ???
Tęsknota jest coraz większa ...
Święta ...
Nie czuję tego w ogóle ...
Wszystko jakoś straciło sens ... To jakieś zupełnie nowe doświadczenie ... Cholernie bolesne ...
Ja tu ... Oni tam ...
Doceniam to wszystko co się wokół mnie dzieje ... I życia mi nie starczy żeby się za wszystko i wszystkim odwdzięczyć... A będę miała sporo do zrobienia i w Polsce i tu za oceanem ...
Przez ostatni cały tydzień ani razu nie zapłakałam, to dobry znak ...
Łzom mówimy stanowcze nie !!!
Mówimy, ale czy posłuchają ???
Niedziela Palmowa to kolejny cudowny dzień, kiedy człowiek dostrzega silę ludzkich serc ...
Akcja " Ciasto i kawa dla Karoliny " w polskim kościele ... to przerosło moje i nie tylko moje najśmielsze oczekiwania ...
Wszyscy dwoili się i troili, żeby wypadło cacy !!! I nie mogło być inaczej ...
Tyle ludzi ... Tyle przyjaznych oddanych duszyczek ... Tego nie da sie opisać to trzeba było zobaczyć ...
I to wszystko dla mnie ...
Zwykłego szaraczka ... 
Chce krzyczeć , że ten SYF w mojej głowie nie ma z takim wsparciem szans !!!
Krzyczę głośno i wyraźnie !!! Mam nadzieję, że usłyszy !!!
I kiedy ks. Marek z Polski mówił na mszy o mnie, mówił do mnie ... kiedy zaśpiewał specjalnie dla mnie piosenkę .... siedziałam w ławce .... ryczałam jak bóbr ... 
To ukoiło na chwilę mój ból ... na długa chwilę ...
Ale dla takich chwil właśnie warto żyć ...


To wszystko było takie niesamowite, że aż niewiarygodne ...
I to dokładnie 24 marca ... Właśnie w niedzielę Dziadziu skończyłby 80 lat ... nie doczekał, ale z góry patrzył ... Patrzył i mam nadzieję, że na Jego twarzy pojawił się błogi uśmiech ... bo na mojej zagościł ...
Moje dziewczyny , które wszystko zorganizowały ... Pisze moje bo one są moje !!! Wszyscy jesteście moi !!! Nie mogę tego nazwać inaczej ... Nie potrafię i nie chcę nawet myśleć inaczej ...













To daje mi tyle siły, daje poczucie bezpieczeństwa ...
Próbuję się zaprogramować na pozytywne myślenie ...
Tyle się ostatnio dzieje, że nie nadążam za tym wszystkim myśleć.
Nie ma mnie w domu ... a Wy ... Wy tam nie zapominacie ...
na bieżąco dochodzą do mnie informacje co się dzieje 
W zeszłą sobotę koncert ... w środę turniej bowlingowy ...
Chciałabym móc tam być , wszystkich wyściskać ...
Kurcze tyle emocji..
Teraz chyba muszę zacząć się martwić nie o mój mózg, ale o serce ...
Biedne nie wiem ile jeszcze tych wrażeń wytrzyma ...
Serce musi być silne !!!
Musze pogonić jeszcze ok. 3,5 centymetrowe GADZISKO  z mojej głowy!!!
Muszę !!!
Ja po prostu muszę !!!




środa, 20 marca 2013

[ 65 ] W ZYCIU PIĘKNE SĄ NIE TYLKO CHWILE ...

Ten dzień był pełen wrażeń...
Jeszcze nie ochłonęłam ...
Jeszcze dochodzę do siebie ...
Zaczęło się niezwykle miło, kiedy Mamuśka obudziła mnie śpiewem i całusami...
Wstałyśmy wcześnie rano... 
O 9:15 miała wybić godzina zero, spod Burzynski Clinic po 8:00 miał mnie zabrać kierowca i dowieźć na rezonans na radiologię...
Dotarłysmy pod klinikę, wsiadłyśmy zestresowane z Mamuśką ... i pierwszy zonk.
Wystarczyło, że tylko zasiadłam w samochodzie i ten nagle nawalił :-) 
Ani myślał zapalić :-)
Na mojej twarzy po raz pierwszy pojawił się wtedy uśmiech ...
Spojrzałyśmy z Mamuśką po sobie i ta z rumieńcem na twarzy rzekła do mnie : 
" No to zaczyna się :-) ".
Ja niewiele myśląc skwitowałam to stwierdzeniem, że teraz pewnie rezonans się popsuje bo z moim szczęściem wszystko możliwe ...
W końcu na wysokich obrotach przy pomocy pogromcy dróg Krysi dotarłyśmy do zamierzonego celu.
I w tym momencie myślałam, że padnę ze śmiechu kiedy okazało się, że jest awaria aparatu. Badanie przesunięte. Początkowa wersja zakładała, że naprawa potrwa godzinę. W trakcie okazało się jednak, że dłużej więc... wróciłyśmy do Burzynski Clinic, żeby tam w spokoju oczekiwać na badanie. I tak mijała pierwsza godzina, druga, trzecia i czwarta . W końcu dałam za wygraną i otulona kocykiem zasnęłam nie mysląc w ogóle o tym co się dzieje...
W końcu nie mogło byc w moim przypadku normalnie :-)


I przed 14:00 zadzwonił telefon !!! Mam się zbierać !!! Szybko się ogarnąć !!! Dzieje się !!!
Wszystko na wysokich obrotach !!!
Prawie w biegu !!!
I jeszcze dr Barbara Burzyńska prowadzi mnie do pokoju bo muszę szybko dokumenty podpisać...
Kroczymy w przyśpieszonym tempie... naciskamy klamkę drzwi, wchodzę za nia i zamieram w bezruchu ...
Słysze tylko słowa piosenki : Happy Birthday to You... Happy Birthday to You ... i oczom nie wierzę ...
To był jakiś film ... piękna niekończąca się opowieść. 
Tyle osób łącznie z Dr Burzyńskim na czele zrobiło mi niespodziankę ...
Język stanał mi w gardle ...oczy zalały się łzami ... zaparło dech w piersiach ...
Nikt nigdy nie zrobił mi takiej niespodzianki ...
I choć tęsknota za domem w dniu dzisiejszym była straszna,  strach przed badaniem ogromny to w tamtej chwili wszystko odpłynęło...
Byłam taka szczęśliwa ...
Nadal jestem ...




I dmuchając te 31 świeczek na tym "moim" torcie pomyślałam o tym jednym , jedynym wyczekiwanym marzeniu ...











Nie mogłam w to wszystko uwierzyć ... do tej pory nie mogę ...
Siedziałam oszołomiona ...
Taka wzruszona ...
To było wspaniałe przeżycie ...
A to jak sie okazało był dopiero początek ...
W mega szoku pojechałam w końcu na rezonans ...
Nie czułam po prostu nic...
Jechałyśmy z Mamuśką w samochodzie,a  mnie buzia sie nie zamykała 
z zachwytu...
Nawet nie wiem kiedy dotarłyśmy na radiologię, nie wiem kiedy wśliznęłam się to MRI , nie wiem kiedy skończyło się badanie ... cały czas miałam przed oczami niespodziankę ...
Z nagranym badaniem na płycie zmierzałam spowrotem do "mojej" kliniki. 
Było już późno ...
Nie liczyłam na to , że dzisiaj poznam wyniki...
Jednak to co sie wydarzyło przerosło moje wszelkie oczekiwania !!!
W drodze powrotnej zadzwonił telefon ... hmm... KLINIKA... myślałam, że z informacją że mam jechać odrazu do domu
Nie !!!
To dr Burzyńska z drżącym , radosnym głosem wyśpiewała mi : JEST LEPIEJ !!! GUZ SIĘ ZMNIEJSZYŁ o 20 % !!!
Ale jak to ??? Skąd wiedzieli ??? Przecież ja jeszcze nie dotarłam do Nich z płytą !!! Wszyscy byli tak zniecierpliwieni , że jakimś elektronicznym sposobem z radiologii do kliniki przesłali mój obraz ...
Nie wierzyłam ...
Dalej nie mogę uwierzyć w to co usłyszałam ...
Wyłam ze szczęścia jak dziecko ...
A Mamuśka wtórowała mi niczym rozhisteryzowana wilczyca ...
Dotarłyśmy rzutem na taśmę, czekali na mnie ... czekali, żebym sama zobaczyła na własne oczy to o czym mówią ...
Kiedy lekarz wyświetlił mi na ekranie obraz mojego guza z 29 stycznia 2013 i dzisiejsze skany o mało nie padłam na ziemię.
Gołym okiem było widać różnicę ...
20 % ...
Cudem dla mnie była stabilizacja obrazu ... nawet nie marzyłam o czymś takim ...
To najpiękniejszy prezent jaki mogłam sobie wymarzyć ...
Od razu pomyślałam o moim Dziadziu... nie doczekał ... ale wiem, że ma w tym swój współudział ... Czuwa tam z góry ... a ja tak cholernie tęsknie ...
Płacz Taty w telefonie, Bączka, Hubcia to niezapomniane chwile... uściski w klinice, całusy od tylu wspaniałych ludzi, którzy są ze mną, wiadomości , telefony od moich houstońskich i polskich przyjaciół pozostaną na wieki w mojej pamięci...
Ten dzień jednak miał się jeszcze nie skończyć ...
Moje kolejne kliniczne anioły Małgosia, Jaga i Krysia porwały mnie na meksykańską ucztę !!!
Wrażeń i niespodziankom nie było końca !!!





A kiedy dwóch super kelnerów stanęło przede mną z ciastkiem i zapaloną świeczka śpiewając Happy Birthday to You... łzy popłynęły mi po policzku ... biedni wystraszyli się , bo nie sądzili , że to łzy szczęścia ... nie wiedzieli, ale kiedy powiadomiliśmy ich , że świętujemy nie tylko moje urodziny ale pierwszy sukces w walce z tym DZIADEM gratulacjom nie było końca !!!


Wrażeń od samego rana miałam tyle, że nie sposób normalnie zasnąć ...
Łeb mam jak stodoła ...
To bajka ... niekończąca się opowieść ...
Gdyby wiara innych ludzi, ich troska, opieka mogła leczyć juz dzisiaj byłam zdrowa ...
Wojna dalej trwa ...
Ale pierwsza bitwa wygrana
1 : 0 dla mnie !!!

WSZYSTKIM Z CAŁEGO SERCA ZA DZISIEJSZY DZIEŃ DZIĘKUJĘ ...

Kalusia